"Małego Lorda" chciałam przeczytać już od dawna. Jest to jedna z najbardziej znanych powieści Frances Hodgson Burnett, zaraz obok "Małej księżniczki" i "Tajemniczego ogrodu". Byłam bardzo ciekawa, czy przygody tytułowego lorda będą choć w połowie tak interesujące jak perypetie Sary i Mary.
Siedmioletni Cedryk Errol mieszka z mamą w Ameryce. Pewnego dnia okazuje się, że - ponieważ zmarli wszyscy jego wujowie, a także ojciec - to właśnie on jest dziedzicem ogromnego majątku i hrabstwa w Anglii. Wkrótce Cedryk wyrusza w podróż, aby zamieszkać z dziadkiem w jego wielkim zamku...
Kiedy czytałam tę powieść, miałam prawnicze déjà vu ;) Całe zamieszanie w tej powieści wynika bowiem z tego, że majątek dziedziczony jest przez najstarszego męskiego potomka, w tym wypadku Cedryka - lorda Fauntleroy. Być może pamiętacie, że zamieszanie związane ze spadkiem występowało także w "Dumie i uprzedzeniu" Jane Austen - tam jednak polegało ono na tym, że urodziły się same córki, więc matka pragnęła, aby jedna z nich wyszła za dziedzica - dalekiego kuzyna, aby majątek nie przepadł. Oto, w jaki sposób prawo staje się inspiracją dla powieści ;)
Powieści Frances Hodgson Burnett zawsze uczą czegoś młodego czytelnika - w tym wypadku możemy podziwiać postawę głównego bohatera, który po zdobyciu ogromnego bogactwa nie traci swojej dziecięcej niewinności i dobroci serca. Mały Cedryk zawsze myśli najpierw o potrzebach innych, dopiero na końcu o samym sobie - kocha pomagać i cieszy się widząc, jak bardzo jego pomoc uszczęśliwia pozostałych ludzi. Mały lord Fauntleroy zadowolony jest z tego, że posiada dużo pieniędzy, ponieważ im więcej ich posiada, tym większą pomoc może nieść innym. Nie psuje go także olbrzymia ilość prezentów - okazuje swojemu dziadkowi wdzięczność i troszczy się o niego; nie uważa, że mu się "po prostu należy".
Mamy też wątek, który przypomina mi bardzo "Anię z Zielonego Wzgórza" - chociaż tutaj wspomnieć należy, że to "Mały Lord" powstał wcześniej. Mianowicie, zaobserwować możemy przemianę osoby dorosłej - u Montgomery jest to szorstka w obyciu Maryla, u Burnett hrabia Dorincourt, czyli dziadek Cedryka. Jest on także szorstki, ale przy tym również bezwzględny i nieczuły na potrzeby innych osób. Hrabia myśli tylko o sobie, nikogo nie kocha ani nigdy nie kochał. Obecność Cedryka powoli odmienia serce mężczyzny.
Powieść posiada więc, jak widzicie, wiele zalet. Przekazuje ponadczasowe wartości i pewnie właśnie dlatego stała się tak słynna. Muszę jednak się Wam przyznać, że mimo wszystko trafiła do mnie jakoś mniej niż "Mała księżniczka" i "Tajemniczy ogród". Z Sarą Crewe można było się bardzo zżyć, bo los doświadczył ją bardzo ciężko - opowieść o niej to prawdziwe arcydzieło. Przygody Mary Lennox lubię trochę mniej, ale tutaj zaletą była niedoskonała bohaterka, z którą dzieci mogą się utożsamić. Tymczasem Cedryk Errol jest dzieckiem idealnym - zbyt idealnym. To chłopiec bez żadnych wad, przez co momentami miałam wrażenie, że czytam o lukrowanym ciastku, a nie o siedmiolatku. W ogóle w tej powieści przeszkadzało mi trochę, że to właśnie najpiękniejsze osoby ukazywane były jako te o najlepszym charakterze - więc Cedryk, jego matka, a także piękna lady z balu.
I to właśnie trochę popsuło mi radość z lektury - wszystko było tu zbyt przelukrowane ;) I, tak jak wspomniałam, jedynie przy "Małym Lordzie" odniosłam takie wrażenie. A Wy znacie tę opowieść?
Lubię "Tajemniczy ogród" tej autorki, innych książek nie znam, ale nie mam chęci poznawać ;). Chyba wolę jednak przeczytać "Klimeny..." o której opowiadałaś niedawno, bo jednak L.M. Montgomery lubię bardziej :)
OdpowiedzUsuńNo ale "Małą księżniczkę" to musisz, naprawdę! Jestem pewna, że by Ci się podobało <3 A "Małego Lorda" można sobie na spokojnie odpuścić.
UsuńSkoro aż tak zachęcasz, to chyba faktycznie muszę przeczytać ;)
UsuńTak, to wspaniała historia! I jeszcze ten klimat Londynu i pensji dla dziewcząt...
Usuń