poniedziałek, 20 września 2021

Tajemnice jeziora Świteź - Agnieszka Kaźmierczyk "Topielica ze Świtezi"

Myślę, że zauważyliście, że w książkach bardzo lubię motywy słowiańskie. Być może pamiętacie też mój post dotyczący "Ballad i romansów" Adama Mickiewicza, w którym szukałam takich właśnie motywów u słynnego wieszcza. Zaciekawionym dodam, że owszem, motywy słowiańskie u Mickiewicza są - i to bardzo wyraźne - zwłaszcza możemy to zaobserwować w balladzie "Świtezianka".

Przyjrzyjmy się teraz fabule "Topielicy ze Świtezi". Szesnastoletni Wojtek Stożyński przeprowadza się wraz z ojcem na Białoruś. Nastolatek wakacje spędza nad słynnym jeziorem Świteź, gdzie poznaje tajemniczą zielarkę Olgę, a także fascynującą, piękną Svetlanę, która zaurocza go w sobie od pierwszej chwili, kiedy to zobaczył ją siedzącą na konarze drzewa nad wodami jeziora, opalającą się w świetle księżyca. Jak się jednak okazuje, Svetlana nie jest zwykłą dziewczyną...

Jak możecie zauważyć, nie bez powodu powołałam się przed chwilą na znajomość ballady "Świtezianka" - autorka bardzo wyraźnie inspiruje się twórczością Mickiewicza. Ponieważ zaś: 1) bardzo lubię Mickiewicza, 2) bardzo lubię motywy rusałek, topielic, leszych, południc itd. - słowem, motywy słowiańskie - po prostu MUSIAŁAM przeczytać tę powieść. Nie mogę też nie wspomnieć o przepięknej, subtelnej okładce, która zainspirowała mnie do przeistoczenia się w podobną topielicę - efekty możecie zobaczyć na zdjęciu :) Specjalnie nawet nauczyłam się pleść wianek, który może i był nieidealny, ale za to wykonany z sercem!


O prawdziwej miłości nie trzeba mówić, nie trzeba jej analizować, zadawać sobie pytań... Zwyczajnie wiesz, że zagościła w twoim sercu. Nie myślisz o tym, tylko to czujesz.

Jak możecie zauważyć, pomysł na powieść był fantastyczny! Świteź, słowiańskie demony, miłość pokonująca wszelkie przeszkody - tak to miało wyglądać. Rzeczywistość okazała się jednak dosyć brutalna. Tytułowa topielica prawie niczym nie różni się od zwykłego człowieka (a można było dać pełną ciarek scenę walki natury demona z miłością do człowieka, ach!), no i nawet miłość nie jest tu zbyt romantyczna (ze względu na bohaterkę). Średnio co piętnaście stron miałam ochotę mocno potrząsnąć Svetlaną, taka była irytująca i takie podejmowała głupie decyzje. Nie zliczę, ile razy bohaterowie od siebie odchodzili i zaczynali spotykać się z powrotem. Wojtek nie był aż tak  denerwujący, ale ta Svetlana, która raz jest w nim zakochana i zwyczajnie go wykorzystuje, potem daje kopa w tyłek, bo musi zacząć życie od nowa, potem znów się zakochuje, a potem odwala taką manianę, że aż szkoda gadać - tego było już dla mnie za dużo.

Niczym się nie wyróżniał. (...) Było w nim jednak coś, co sprawiało, że tylko jego widziała wśród setek ludzi. A może to nie tkwiło w nim, tylko w niej? Był jedyny na świecie, bo jej.

Mam wrażenie, że wszystko udało się bohaterom trochę za łatwo, za szybko - zwłaszcza wątek z czarami nad Svetlaną. Kiedy zaś akcja przeniosła się do Krakowa, strasznie zaczęła mnie irytować opisana tam rzeczywistość studencka. Studenci w tej powieści oczywiście mieszkają w akademiku, nawet jak mają na uczelnię 20 minut samochodem (przy tym udaje im się wystrychnąć osoby przydzielające miejsca na dudka), uczą się dziennie i pracują na nocki, a przy tym cały czas chodzą na imprezy, nawet w tygodniu (kiedy, skoro podobno wtedy pracują? - nie mam zielonego pojęcia). A, no i nie przeszkadza im taki tryb życia w zdobywaniu samych piątek. Nie muszę chyba dodawać, że życie w akademiku to wieczna impreza, a z okien naprzeciwko (gdzie jest sąsiedni akademik) codziennie oglądać można osoby namiętnie uprawiające seks? I być może życie w akademiku rzeczywiście tak wygląda - jednak dla czytelnika było to dosyć męczące. Zwłaszcza dla czytelnika introwertycznego ;)

Trochę smutne jest w tej książce też to, w jaki sposób traktuje dziewczyny po dwudziestym czwartym roku życia. Mianowicie, skoro kończą wtedy studia magisterskie i nadal nie znalazły sobie faceta, powinny zrobić to jak najszybciej, bo kończy się ich termin przydatności. I może to być byle kto, aby był, bo przecież trzeba już zakładać rodzinę. W jakim świecie my żyjemy?

Jako ciekawostkę mogę podać fakt, że najbardziej podobał mi się... epilog. Trwający, notabene, przez 1/5 powieści. Było to jednak jedyne, co mnie wzruszyło... No i był tam motyw mojego ulubionego słowiańskiego demona. Jakiego, to już będziecie musieli sami przeczytać, o ile skusicie się na lekturę tej powieści. Plus kolejna ciekawostka - autorka wydała już kiedyś powieść o tytule "Księżyc nad Świtezią", cienką, ale o takim samym opisie fabuły. Czyżby "Topielica..." to była jej rozszerzona wersja? Ciekawa sprawa, zwłaszcza że wszędzie liczona jest jako oddzielna powieść.

Co mogę rzec na koniec? Pomysł świetny, wykonanie dużo gorsze. Żebyśmy zrozumieli się dobrze - daję powieści 5/10, czyli nie jest aż tak źle :) Ale mogło być dużo lepiej, zwłaszcza z tak fantastycznym pomysłem. Językowo - do dopracowania. Tak sztywnych dialogów i patetycznych mów wygłoszonych do innych bohaterów już dawno nie widziałam. Relacje damsko-męskie maksymalnie uproszczone, czyli dużo dramy, mało prób dojścia do porozumienia. Ale mimo wszystko jest potencjał. Widać to zwłaszcza w epilogu i w sposobie, w jaki autorka opisuje wszystkie romantyczne sceny. Były naprawdę świetne, obrazowe i delikatne.


Data pierwszego wydania: 2019
Wydawnictwo WasPos, 2019
Liczba stron: 494
Moja ocena: 5/10

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Klimat gęsty jak żywica, czyli "Kwestia wiary" Łukasza Kucharskiego

Powieści oparte na motywach wierzeń i demonologii słowiańskiej pojawiają się na rynku jak grzyby po deszczu. Nie powiem, bardzo mnie to cies...