wtorek, 19 kwietnia 2022

Moje pierwsze spotkanie z Colleen Hoover - "November 9"

O twórczości Colleen Hoover słyszałam różne rzeczy: ktoś gdzieś uważał, że jej książki są wspaniałe i poruszające duszę, ktoś inny zauważał, że bohaterom zwalają się na głowę wszystkie nieszczęścia świata, przez co powieści tracą na wiarygodności. "November 9" to moje pierwsze spotkanie z Colleen Hoover, więc nie mogę się wypowiedzieć o ogóle jej twórczości, ale z pewnością mogę zadać sobie pytanie, czy będę chciała sięgnąć kiedyś po kolejne jej książki.

Fallon O'Neil to osiemnastoletnia dziewczyna, której dobrze zapowiadająca się kariera aktorska zakończyła się dwa lata temu, kiedy to 9 listopada w domu jej ojca wybuchł pożar, a ona sama doznała licznych poparzeń. Od tego czasu Fallon wstydzi się swojego ciała, stara się skrzętnie zakrywać liczne blizny, jakie pozostały jej po tym wydarzeniu. Nadal jednak marzy o powrocie do kariery: problem w tym, że nikt już nie chce jej zatrudnić. Dwa lata po pożarze, także 9 listopada, dziewczyna spotyka Bena Kesslera, chłopaka, z którym natychmiastowo znajduje nić porozumienia. Wspólnie ustalają, że będą się spotykać co roku 9 listopada przez pięć lat, a Ben napisze o tych spotkaniach książkę.

Cały ten układ może wydawać się nieco dziwny - bohaterowie przez cały rok nie mają ze sobą żadnego kontaktu, widzą się tylko raz w roku. Akcja jest poprowadzona również w taki sposób - widzimy tylko 9 listopada, między kolejnymi takimi datami nie mamy wglądu w życie bohaterów. Przyznam, że sama nie odczuwałam zbytniej różnicy, czy akcja dzieje się rok później, czy nie - niby w ciągu roku może się wydarzyć wiele, ale dla mnie równie dobrze mógłby to być tydzień albo dwa miesiące. Bohaterowie za każdym razem sami wracają myślami do poprzedniego 9 listopada, odżywają w nich wszystkie emocje, więc czułam się, jakby te odstępy czasu były krótsze, a wszystkie wspomnienia nadal świeże.

"Kochała mnie" w cudzysłowie
Całowała mnie pogrubioną czcionką
PRÓBOWAŁEM JĄ ZATRZYMAĆ wielkimi literami
Zostawiła mnie z wielokropkiem...

Nie będzie raczej dla nikogo zaskoczeniem, jeśli powiem, że główną rolę w powieści odgrywa wątek romantyczny. Owszem, są i inne ważne wątki (wśród nich prym wiedzie sprawa blizn Fallon, ale o tym za chwilę), jednak romans dominuje je wszystkie. Bohaterowie są bardzo, że tak powiem, charakterni, i choć ja z pewnością nie mogłabym się zaprzyjaźnić z żadnym z nich, przyznam, że bardzo do siebie pasowali. Na początku przeszkadzało mi jedynie, że zapałali do siebie tak wielkim uczuciem po tak krótkim czasie. To była tzw. "błyskawiczna miłość" i tam, gdzie zaczynało się przyjazną rozmową, tam kończyło się mega chamskim flirtem (co prawda Fallon to nie przeszkadzało, a nawet pochlebiało, ale pewnie dużo dziewczyn by uciekło z randki, gdyby już na pierwszej usłyszały dywagacje na temat swojego tyłka i możliwego koloru majtek pod spodem). Dla mnie to wszystko działo się po prostu za szybko.

Co jednak ciekawe, autorka momentami zdawała się wkraczać do umysłów czytelników i zgrabnie odparowywała takie zarzuty jak wyżej, czy też może raczej pokazywała, że wie, jak to może być odebrane. Tak więc mamy scenę, w której Ben pyta Fallon, czego najbardziej nie lubi w powieściowych romansach i ta odpowiada, że "błyskawicznej miłości", na co razem się śmieją i stwierdzają, że w takim razie mają problem. Albo też kiedy mówią znajomym o swoim układzie, a ci porównują to do podobnych układów z popkultury.

"Przeczytałem dwadzieścia sześć romansów, choć Fallon poleciła mi tylko pięć książek. Zapomniała jednak wspomnieć, że dwie z nich były początkami serii. Jak już zacząłem, musiałem przeczytać całość."

Teraz zajmijmy się wątkiem blizn Fallon. Choć został on nieco przyćmiony przez wątek romansowy (z którym się zresztą mocno wiąże), to cały ten temat został ugryziony naprawdę zgrabnie. Bardzo podobała mi się powolna droga Fallon do zaakceptowania blizn po poparzeniach, do tego, aby spróbować je polubić i spojrzeć na nie nie jako na ślad po strasznym pożarze, lecz jako dowód, że przeżyła.

Momentami widziałam olbrzymie podobieństwa między "November 9" a recenzowaną przeze mnie jakiś czas temu "Zabłądziłam" Agnieszki Olejnik. Jednak, co ciekawe, książka polskiej autorki jest o rok starsza. Uff! A przy tym, moim zdaniem, bardziej poruszająca i zwyczajnie lepiej napisana. Niemniej jednak, także i powieść Hoover wciągnęła mnie bezgranicznie - czyta się ją bardzo szybko, akcja toczy się wartko. Po prostu mnie nie zachwyciła, nadal jednak uważam ją za bardzo dobrą. A, jeszcze jedno - tak, jest scena erotyczna, ale bez szczegółów, więc spokojnie.

Pewnie jesteście ciekawi, czy uznałam, że jest tu za dużo dram. Tu Was zaskoczę, bo zwyczajnie zmieniłabym nieco jeden zwrot akcji (chodzi o Jordyn - mógłby to być ktoś inny i byłoby nawet lepiej...), a nawet dodałabym jeszcze jeden (tu brawa dla "Zabłądziłam", gdzie bohaterowie ponosili konsekwencje swoich czynów). Miałam wrażenie, że bohaterowie w wieku lat osiemnastu w pewnych kwestiach zachowywali się dojrzalej niż dwa (czy też więcej) lat później. Oczywiście, mogło skończyć się tak, jak skończyło, ale i tak było to skrajnie nieodpowiedzialne. Nie mogę też nie wspomnieć o dramatycznym zachowaniu Bena, który w pewnym momencie totalnie odjechał i nawet nie starał się zrozumieć motywów Fallon, mimo że ta tłumaczyła mu wszystko jak krowie na rowie ;)

Na koniec zadam sobie to samo pytanie, co na początku. Czy mam ochotę sięgnąć jeszcze kiedyś po inne powieści Colleen Hoover? Tak, wpisałam sobie na listę trzy :) Nie oczekujcie jednak, że nastąpi to już niedługo - może za parę lat ;)


Tytuł oryginału: November 9
Data pierwszego wydania: 2015
Tłumaczenie: Piotr Grzegorzewski
Wydawnictwo Otwarte, Kraków 2016
Liczba stron: 331
Moja ocena: 7/10

Książkę przeczytałam w ramach maratonu "Wiosna z Hoover" u @taagataczyta i @introwertyczka_czyta (Instagram).

9 komentarzy:

  1. Ja należę akurat do tych, którzy przewracają oczami przy lekturze książek pani Hoover - właśnie ze względu na te przesadnie dramatyczne przeżycia bohaterów i banały jakie płyną z ich ust. Zgadzam się jednak, że jej książki czyta się bardzo szybko. Z tej powieści pamiętam tylko ciekawy pomysł na spotkania głównych bohaterów raz w roku, w konkretny dzień. Swoją drogą znam inną książkę, której akcja opiera się na podobnym pomyśle - "Jeden dzień" Davida Nichollsa (na podstawie której zresztą powstał film o tym samym tytule, z Anne Hathaway w roli głównej, może znasz) - nie jest to więc pomysł wyjątkowo oryginalny ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie słyszałam nigdy o tym filmie ani o książce, zaraz obczaję, o co chodzi :) Mi akurat ta ilość dramatycznych wydarzeń w tej książce nie przeszkadzała jakoś szczególnie, ale może jakbym przeczytałam inną pozycję autorki, to zmieniłabym zdanie, kto wie ;)
      A propos banałów płynących z ust bohaterów, to czytam teraz "Tajemnice zamku Udolpho" i tam to dopiero się dzieje! Wszyscy przemawiają do siebie (nie mylić z mówieniem), prawią sobie nawzajem pouczające kazania (a w nich niezbyt odkrywcze prawdy) główna bohaterka albo mdleje, albo prawie mdleje, a najlepsze jest to, że jestem mniej więcej w 1/4 i nadal nie ma zamku Udolpho ;) Już wiem, dlaczego zarówno Jane Austen, jak i L.M. Montgomery miały z tego taki ubaw :D

      Usuń
    2. Ooo a ja chciałam przeczytać te "Tajemnice zamku Udolpho", właśnie żeby wiedzieć o chodzi z tą książką. Dobrze wiedzieć, że to same przemowy, kazania i omdlenia, odpuszczę sobie tę wątpliwą przyjemność ;)

      Usuń
    3. Ojej, napisałam komentarz, a tu widzę, że się nie dodał :(.
      W każdym razie miałam w planach "Tajemnice zamku Udolpho, żeby się dowiedzieć o co właściwie chodzi z tą książką. Ale teraz widzę, że chyba się nie zdecyduję na tę lekturę XD

      Usuń

    4. Wiesz, kiedy wreszcie pojawił się zamek Udolpho, to już jest ciekawiej ;) Niemniej jednak, to jedna z tych książek, które czyta się raczej wolno ;) Niektóre tajemnice zamku są ciekawsze, inne mniej, ale i tak nie porywa za specjalnie.
      Co do tych komentarzy, to nie wiem, od czego to zależy, ale niektóre trafiają do spamu. Nie zmieniałam nic w ustawieniach, więc nie wiem, czemu nagle tak się porobiło, ale staram się teraz regularnie zaglądać do sekcji z komentarzami i wyciągać ze spamu wszystko, co się nie opublikowało. Na szczęście wszystko da się przywrócić :)

      Usuń
    5. Właśnie u mnie na blogu jest to samo z komentarzami - jedne się dodają, inne lądują w spamie, nie wiem o co chodzi, bo ja też nic nie zmieniałam w ustawieniach...

      Usuń
  2. Szczerze mówiąc mam dokładnie tak jak Rabe, przy Ugly love oczy mi prawie wypadły z zawiasów. :D Chociaż co ciekawe, wcale nie wspominam tej książki jako nagromadzenia dramatów, dla mnie była schematyczna i pełna okrutnie wyświechtanych frazesów.
    Ale zaplanowałam, że za klika lat przeczytam jakąś kolejną i sprawdzę raz jeszcze czy to ta fala zachwytów, czy tak po prostu nie czuję tej autorki. ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W sumie nie pamiętam czy akurat w tej książce było aż tyle dramatów, ogólnie kojarzę powieści tej autorki jako pełne tragedii losy młodych ludzi, z mnóstwem wyświechtanych frazesów i ogólnie jako takie materiały do przewracania oczami przy lekturze ;).

      Usuń
    2. Z "Ugly love" to ciekawa sprawa, bo w konwersacji maratonowej były dziewczyny, które pisały, że Hoover uwielbiają, ale akurat ta książka do nich nie trafiła i że nie rozumieją jej fenomenu. Więc może tym bardziej warto dać autorce jeszcze jedną szansę, skoro nawet jej fanki zauważają, że "Ugly love" jest nieco gorsze ;)
      W "November 9" chyba nie było jakoś dużo takich wyświechtanych frazesów, ale kto wie, jakie kwiatki się kryją w innych powieściach Hoover. Chciałabym kiedyś się przekonać, ale na razie mam inne lektury w kolejce :)

      Usuń

Klimat gęsty jak żywica, czyli "Kwestia wiary" Łukasza Kucharskiego

Powieści oparte na motywach wierzeń i demonologii słowiańskiej pojawiają się na rynku jak grzyby po deszczu. Nie powiem, bardzo mnie to cies...