Każdy, kto czytał trylogię "Igrzysk Śmierci" (moje recenzje znajdziecie tutaj, tutaj i tutaj) z pewnością zachwycony był sposobem, w jaki autorka wykreowała głównego antagonistę, prezydenta Snowa. Dlatego też niezmiernie się ucieszyłam na wieść o wydaniu prequela do trylogii - "Ballady ptaków i węży", opowiadającej o młodym jeszcze nie prezydencie, Coriolanusie Snowie. Niedługo potem naszły mnie jednak małe wątpliwości - czy nie jest to może powrót niepotrzebny? Czy poczuję tę samą atmosferę co kiedyś?
Zbliżają się Dziesiąte Głodowe Igrzyska. Z okazji takiej okrągłej rocznicy organizatorzy stawiają na parę innowacji - najważniejszą jest program ustanowienia mentora dla każdego z dwudziestu czterech trybutów. Mentorami mają być wyróżniający się uczniowie kapitolińskiej Akademii - wśród nich jest liczący na sukces i stypendium osiemnastoletni Coriolanus Snow. W przydziale trafia mu się nieco ekscentryczna trybutka z Dwunastego Dystryktu - Lucy Gray Baird.
Wiecie, jaka była moja pierwsza myśl, kiedy to przeczytałam? Otóż - dlaczego zawsze to jest Dwunasty Dystrykt? Przecież ten już dobrze znamy - liczyłam na głębsze poznanie innego zakątka Panem! Byliśmy już w górniczej Dwunastce, chodziliśmy podziemnymi korytarzami Trzynastki, Jedenastkę poznaliśmy z opowieści Rue i z Tournée Zwycięzców. Odwiedziliśmy szpital w Ósemce, zdobyliśmy Dwójkę, a także Kapitol. Szczerze mówiąc, liczyłam na jakiś inny dystrykt, na pewne odświeżenie. Dlatego też trochę zwątpiłam w ten prequel...
Jak się okazało, autorka miała w tym jednak głębszy cel. Dlatego też nie zniechęcajcie się - to nie jest zwykły skok na kasę. Jeśli chodzi o postać Lucy Gray Baird, to została ona znakomicie wykreowana; kiedy o niej pomyślę, staje mi przed oczami jak żywa. Nie oszukujmy się też, jeśli ktoś uważnie czytał trylogię, to sam domyśli się, jak zakończyły się losy dziewczyny na arenie. Na olbrzymi plus zaliczam także to, że jako czytelnicy mogliśmy poznać genealogię jednej z najsłynniejszych pieśni z trylogii - jeśli więc nic nie zdoła przekonać Was do przeczytania tej książki, to oświadczam, że warto chociażby właśnie dla tej sceny.
- Sam wiesz, co ludzie mówią. Przedstawienie trwa, dopóki kosogłos nie zaśpiewa - odparła.
Ogromnym plusem jest także ukazanie tego, jak bardzo w ciągu lat zmieniły się Igrzyska. Dziesiąta ich odsłona ukazała nam, że początkowo trybuci nie byli wcale uważani w Kapitolu za celebrytów, co więcej - kapitolińczycy nie chcieli nawet za bardzo Igrzysk oglądać, bo przypominało to im o niedawno minionej wojnie, która miasto bardzo wyniszczyła - zresztą nie tylko miasto, lecz także psychikę. Możemy więc zobaczyć starania organizatorów, aby Igrzyska przetrwały - widzimy, jak dodają kolejne innowacje, uczestniczymy w burzy mózgów - co zrobić, aby zwiększyć oglądalność Igrzysk?
Snow zawsze na szczycie.
Lecz tym, co może nas do tej książki przyciągnąć najbardziej, jest pytanie, jak Coriolanus zamienił się w Snowa, którego znamy. I tutaj przez niemal całą książkę czułam lekkie rozczarowanie i irytację. Nie mogłam uwierzyć, że lekko pogubiony, lecz w gruncie rzeczy dobry chłopak mógłby przeobrazić się w kogoś tak bezwzględnego. Miałam po prostu do czynienia z kimś nieco zbyt ambitnym, ale nie z potworem. Tymczasem strony mijały, a tu nadal Coriolanus - a nie przyszły prezydent Snow (jeżeli wiecie, o co mi chodzi). Moja irytacja miejscami bardzo się pogłębiała, ale kiedy moja cierpliwość była już niemal na wyczerpaniu, mogłam wreszcie odetchnąć z ulgą. Tak, doczekałam się punktu przełomowego. Możecie więc być spokojni - jednak dowiemy się, dlaczego prezydent był taki, a nie inny.
Niewykluczone, że dużo radości z lektury zabrało mi to nerwowe oczekiwanie na punkt przełomowy, jaki dokona się w psychice młodego Snowa. Myślę, że nastąpił on w książce nieco zbyt późno, a także być może zbyt nieoczekiwanie. Niemniej jednak - jest. Są także plusy, które wymieniłam wcześniej. Dlatego mimo że w pewnej części mam wrażenie, że powieść ta jest zbyt "przegadana" (poprzednie były dużo bardziej skondensowane), to jednak każdy fan "Igrzysk" powinien ją przeczytać. A teraz czekam, aż ktoś zrobi z tego film - czekam na Lucy Gray i jej węże.
PS Czy Wam też się na początku wydawało, że dziób ptaka na okładce to piórka, a piórka to dziób? Podpowiedź: ptak patrzy w górę, nie w dół!
Prequel do "Igrzysk Śmierci"
Tytuł oryginału: The Ballad of Songbirds and Snakes
Data pierwszego wydania: 2020
Tłumaczenie: Małgorzata Hesko-Kołodzińska, Piotr Budkiewicz
Wydawnictwo Media Rodzina, 2020
Liczba stron: 544
Moja ocena: 6,5/10
Nie jest to seria i gatunek w moim stylu ale wiem, że jest wiele osób którym sie podoba ;)
OdpowiedzUsuńPamiętam, że Ty wolisz inne klimaty :) Ja bardzo lubię tę serię, ale właśnie każdy lubi co innego :D
UsuńMam w planach "Balladę...". Widzę, że Ty jesteś w miarę zadowolona z tej lektury, więc może i ja nie będę rozczarowana ;).
OdpowiedzUsuńPS też mam takie wrażenie odnośnie okładki XD
"W miarę zadowolona" to bardzo dobre określenie :D
UsuńJa też mam wrażenie, że książka była przegadana... Niby dobry pomysł i świetnie wykreowani bohaterowie, ale nie poczułam tego napięcia co przy trylogii.
OdpowiedzUsuńNiestety mam takie same odczucia. A z perspektywy około roku po przeczytaniu, to nadal nie zmieniam zdania, więc klasyfikuje się do takich "średniaków"...
Usuń