sobota, 20 stycznia 2024

4 książki o Gdańsku, w tym jedna, której nie polecam, i jedna, którą pokochałam

W poprzednim roku odwiedziłam Gdańsk. Lubię przed podróżą (a nawet jeszcze po niej) wprawiać się w klimat zwiedzanego miejsca w sposób literacki, dlatego do przeczytania po długich analizach wybrałam cztery powieści. Jeśli wybieracie się do Gdańska i szukacie literackich inspiracji (lub antypolecajek, bo nie wszystko mi się podobało), zapraszam do lektury. Jeśli po prostu szukacie dobrych książek, to też zapraszam, bo dwie chciałabym szczególnie polecić.


1. Günter Grass "Blaszany bębenek"

Zaczynamy powieścią niemieckiego noblisty (służącego niegdyś w Waffen-SS...), której akcja rozpoczyna się przed II wojną światową w Wolnym Mieście Gdańsku, a kończy już w innym miejscu po wojnie - i która zresztą też niedługo po wojnie została wydana, bo w 1959 roku. Jest to historia Oskara Matzeratha, który w wieku trzech lat postanowił przestać rosnąć i został karłem. Syn Kaszubki i Niemca-hitlerowca (a może brata ciotecznego matki, pracującego w Poczcie Polskiej?), krzykiem rozbijający szkło, obrzydliwy typ z chorobliwą obsesją na punkcie blaszanych bębenków i pielęgniarek, i - nie bójmy się tego nazwać wprost - gwałciciel - oto nasz główny bohater. "Blaszany bębenek" to lektura iście grafomańska, przesiąknięta erotyzmem, na którego wspomnienie do tej pory robi mi się niedobrze (proszek musujący, kartoflisko, kokosowy chodnik, smrodliwa kobieta, brzmi niewinnie, ale uwierzcie mi, tak wcale nie jest), wreszcie - mocno obrazoburcza, sceny w kościele to dla mnie profanacja... To chyba najgorsza książka, jaką przeczytałam w życiu, i jeszcze ta scena z węgorzami, chcę tę powieść wyrzucić z pamięci i mam nadzieję, że kiedyś się to uda. Przeczytałam ją, bo była polecana w dosłownie każdym artykule na temat literatury o Gdańsku jako prawdziwy klasyk... A ja się przy lekturze tak łatwo nie poddaję. Niemniej jednak, Gdańsk w tej powieści nie ma klimatu zachęcającego do odwiedzin, w sumie nie ma tu zbyt wielu jego opisów - pod koniec powieści akcja przenosi się w inne miejsce i wcale tego nie odczułam - zapominałam nawet, że Oskar się przeprowadził. To książka według mnie obrzydliwa, więc jej Wam nie polecam, a nawet stanowczo odradzam.

Tytuł oryginału: Die Blechtrommel
Tłumaczenie: Sławomir Błaut
Państwowy Instytut Wydawniczy, Warszawa 1983
Liczba stron: 632 (drobnym maczkiem)
Moja ocena: 1/10

2. Stefan Chwin "Hanemann"

Ach, ten ciemny smutek Dolnej Saksonii, którego nie potrafi rozproszyć nawet słońce najpiękniejszych dni lata. Zawsze wszystko musi mieć barwę splątanych bluszczy, w których toną ogrody Bremy, wszystko musi skrzyć się tęsknotą rosy na świeżych liściach drzew w Worpswede, wszystko musi zanurzać się w cieniu bolesnych uczuć, które - choć maskowane - drążą dolnoniemieckie serce. Przecież pani Stein była z tamtych stron, zapomnieć o tym, to bujać na nietoperzych skrzydłach marzenia!

Ach, cóż to za język! "Hanemann" to powieść, która pozwala rozsmakować się w słowach, ukrytych znaczeniach - ale uważajcie - jest to uczta mimo wszystko dość ciężkostrwana, gdybyśmy chcieli spróbować wszystkich dań (rozdziałów) za jednym zamachem. To raczej dania, których trzeba smakować powoli, małymi kęsami, rozkoszować się nimi po kawałeczku. I pewnie właśnie dlatego czytałam tę powieść długo jak na jej objętość. Ale to tylko pozwoliło mi ją docenić - i Wam ją polecam, jeśli lubicie takie niespiesznie snujące się opowieści, bez wyraźnie zarysowanej akcji, takie urywki z życia... Jest to historia Niemca - tytułowego Hanemanna - mieszkańca Wolnego Miasta Gdańska, który po wojnie na skutek pewnych dramatycznych wydarzeń postanawia zostać w tak bliskim dla niego mieście, we własnym mieszkaniu, mimo że wszyscy jego niemieccy sąsiedzi w pośpiechu i panice przed nadchodzącą Armią Czerwoną uciekli do Niemiec. Ale to wbrew pozorom opowieść nie tylko o Hanemannie, ale też... o rzeczach. O rzeczach, które przeszły z rąk niemieckich w ręce polskie. Patrzymy na niemiecką rodzinę w panice opuszczającą Gdańsk, potem widzimy wprowadzkę ludzi ze Wschodu. I to, i to trudne. Z jednej strony ludzie, którzy musieli zostawić wszystko, którym wyrwano korzenie, z drugiej inni, którzy zaczynają życie w tym mieście - niby nowe, własne, ale wśród cudzej pościeli, cudzych filiżanek, cudzych zdjęć na ścianie... Mam wrażenie, że nie odczytałam nawet połowy ukrytych znaczeń, że bardzo mało zrozumiałam. Czy to zaleta, czy wada powieści, sami zdecydujcie. Ja jednak polecam ją jako lekturę przed podróżą do Gdańska - ma niesamowity klimat, dużą rolę odgrywa morze... Przenosimy się w czasie, do niemieckich nazw ulic, zamiast do Jelitkowa jedziemy do Glettkau. Mi pomogła też oswoić się nieco z topografią miasta (z tyłu jest klucz tłumaczeń nazw niemieckich). To jest książka "gdańska" na wskroś.

Data pierwszego wydania: 1995
Biblioteka "Tytułu", Gdańsk
Liczba stron: 235
Moja ocena: 7,5/10

3. Krzysztof Bochus "Wachmistrz"

Pierwszy tom gdańskiej/pomorskiej serii kryminalnej, której akcja rozpoczyna się pod koniec lat 20. Radca Christian Abell i wachmistrz Kukulka stają przed zagadką znikających w Wolnym Mieście Gdańsku kobiet - młodych, blondwłosych i niemajętnych. Czy za tajemniczymi zniknięciami stoją gdańscy szmuglerzy, a może ktoś zupełnie inny? Co dzieje się z tymi kobietami, czy jeszcze żyją, a może stały się ofiarami szalonych eksperymentów medycznych? Był to raczej przyjemny kryminał, bez zbędnego epatowania krwią, choć co wrażliwsze osoby raczej nie powinny go czytać. Znajdziecie tu klimat Gdańska przedwojennego, mrocznego, pełnego ciemnych zaułków. Zakończenie nie było bardzo zaskakujące, ale całość była, jak wspomniałam, w porządku, taki dobry, choć nie znakomity, retro-kryminał. Nie będę raczej czytać (czy słuchać, bo był to audiobook) dalszych tomów, ale może Wam się spodoba bardziej :) Polecajka na okładce nawiązuje do opisanego przeze mnie wyżej "Blaszanego bębenka", ale według mnie te książki poza Gdańskiem nie mają ze sobą nic wspólnego. "Wachmistrz" jest dużo lepszy. I jeszcze ciekawostka - akcja nie ma, wbrew okładce, nic wspólnego z monetami, chyba to niezbyt pasujące nawiązanie do książek Mroza :P

Moja ocena: 6/10


4. Paweł Huelle "Śpiewaj ogrody"

(...) pojawia się niespodziewanie element akordu drugiego, jego dominanta, zapowiadając, że wprowadzony zostanie motyw w zalążku, w pestce, która dopiero zacznie obrastać miąższem opowieści.

Jaki to dar pisać w taki sposób! Stworzyć dzieło totalne, absolutne, na zaledwie trzystu stronach. Napisać powieść, w której niezbędne jest każde jedno słowo, każda jedna kropka i przecinek. Narratorem powieści Huellego jest - tak samo zresztą jak u Chwina - polski chłopiec, narodzony w powojennym Gdańsku, którego los spleciony został z losem pani Grety, Niemki, która zamieszkiwała ich dom jeszcze przed wojną. Nie myślcie jednak, że są to powieści takie same, mimo że  motyw jest podobny. "Hanemann" bardzo mi się podobał, mimo że momentami go nie rozumiałam. "Śpiewaj ogrody" są natomiast doskonałe, perfekcyjne. Napisane przepięknym językiem, a nawet językami - mamy tu też przecież kaszubski. Właśnie, dużo tu Kaszubszczyzny - jej głównym przedstawicielem jest pan Bieszk, wdrażający naszego narratora w świat słowiańskich, kaszubskich wierzeń (tak, są tu wątki słowiańskie!!!), nie ma ich może na każdej stronie, ale da się je wyłowić z gąszczu liter, tak jak pan Bieszk wyławia z wody swoje zdobycze. 

I tak zasnąłem pomiędzy słowami ópi i wieszczi, których wówczas nie rozumiałem, pojmując jedynie, że na mieliznę zesłała nas jakaś czarownica, którą gdzieś na wodach tej zatoki kiedyś utopiono.

Motywem przewodnim jest w tej powieści znajomość z panią Gretą, niegdyś pracującą w leśnej operze w Sopocie, w czasach, gdy grano tam właściwie tylko Wagnera, gdy była to najprawdziwsza opera, a nie nowoczesna scena. Śledzimy losy jej i jej męża, Ernesta Teodora, próbującego odtworzyć brakujące fragmenty w nowo odnalezionej operze Wagnera, a także skomponować pieśń dla Grety do słów wierszy Rilkego. Dużo tu muzyki, tej specyficznej terminologii - ale czytając, nie gubimy się, tylko chłoniemy tę radość, z jaką opowiada o niej Greta, zanurzamy się w jej wspomnienia. Wagner jest w tej powieści bardzo ważny, cały czas przewija się gdzieś w tle, czy to jako przedmiot rozważań muzycznych Ernesta, czy to jako ulubieniec nazistowskich Niemiec - i to bardzo ciekawa kwestia, bo choć podczas ślubów grany jest zazwyczaj właśnie marsz Wagnera, to pamiętać też warto, w jaki sposób wypowiadał się on o Żydach - nic dziwnego, że Hitler tak go uwielbiał. 

Nagle zobaczyłem ją zaczytaną. Była nieobecna, jak gdyby zdania, które przebiegała wzrokiem, najwyraźniej wiele razy już poznane, teraz objawiały nowy blask i głębię. Jej twarz była lustrem, w którym odbijały się przecież nie litery, sylaby, wyrazy czy zdania, ale złożone ich wyższe sensy, całe melodie, a może też sekwencje następujących po sobie obrazów.

Wreszcie, wspomnieć należy także o wątku Francuza, pierwszego właściciela domu naszych bohaterów w gdańskiej Oliwie; wątku bardzo dramatycznym, który sprawił, że aż ścisnęło mi się serce. Zresztą zdarzało mi się to podczas lektury ładnych parę razy. Jeśli mielibyście wybrać z tego zestawienia jedną książkę, wybierzcie właśnie tę. To jeden z moich absolutnych ulubieńców tamtego roku. Dramaty historii, zawirowania losu, muzyka, poezja, zbrodnia, Kaszuby, Sopot i gdańska Oliwa - to wszystko znajdziecie w tej powieści.

Data pierwszego wydania: 2014
Wydawnictwo Znak, Kraków 2014
Liczba stron: 318
Moja ocena: 10/10

Znaleźliście jakąś gdańską lekturę dla siebie? Jeśli nadal się wahacie, podpowiem Wam sięgnięcie po "Śpiewaj ogrody" ;) A może wpadło Wam w oko kilka książek?

8 komentarzy:

  1. Saga Jaśminowa Anny Sakowicz. Polecam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję za polecenie! Słyszałam o tej serii, chciałam ją nawet przeczytać przed wyjazdem, ale nie było jej w mojej bibliotece. Na pewno kiedyś jeszcze do niej zajrzę :)

      Usuń
  2. Zaciekawiła mnie Twoja opinia o „Blaszanym bębenku", o którym wiele słyszałam. Z tego co pamiętam to głównie zachwyty, ale też sporą rezerwę czy nawet odrazę. Wielokrotnie mnie do lektury zachęcano, ale te negatywne głosy brzmiały dla mnie przekonująco. Nie wiem, może kiedyś dla klasyki spróbuję, ale na razie po raz kolejny odsunę ją na czas nieokreślony. Natomiast zaciekawiłaś mnie tą książką Pawła Huelle. Miałam kiedyś coś od niego przeczytać, ale jakoś nam się nie składało, a jak widać szkoda.
    Co do książek o Gdańsku, ja mogłabym polecić świetną książkę, ale dla dzieci. W zeszłym roku przeczytałam książkę pani Sakowicz (widzę, że Ania już o tej autorce wspomniała) „Skrzydlate książki". ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Też słyszałam o "Blaszanym bębenku" niemal same zachwyty, ocena na Lubimy czytać też jest bardzo wysoka. Zaintrygowało mnie też to, że jeśli mowa o gdańskich książkach, to "Blaszany bębenek" jest dla wszystkich punktem odniesienia, ot chociażby pojawia się on nawet na okładce "Wachmistrza". Była to jednak lektura kompletnie nie dla mnie... Jeśli intryguje Cię ta powieść, to oczywiście przeczytaj, żeby wyrobić sobie własną opinię, ja jednak nie polecam...
      "Skrzydlate książki" dodałam na listę do przeczytania właśnie po Twoim wpisie na blogu :)
      A "Śpiewaj ogrody" koniecznie przeczytaj! Mnie zachwycił rozmach tej powieści, wielowątkowość, mimo że to zaledwie około 300 stron. I żaden wątek nie jest potraktowany po macoszemu, co tu dużo mówić, jestem po prostu oczarowana.

      Usuń
  3. Bardzo wartościowy wpis. Serdecznie dziękuję!

    OdpowiedzUsuń
  4. "Wachmistrza" i "Śpiewaj ogrody" chętnie bym poznała, może w tym roku znajdę chwilę na te książki ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. "Wachmistrza" polecam jako dość lekki przerywnik między innymi lekturami :) Nie jest to książka bez wad, ale złą też jej nie mogę nazwać. A Huellego polecam z całego serca <3

      Usuń

Klimat gęsty jak żywica, czyli "Kwestia wiary" Łukasza Kucharskiego

Powieści oparte na motywach wierzeń i demonologii słowiańskiej pojawiają się na rynku jak grzyby po deszczu. Nie powiem, bardzo mnie to cies...