Tom dwunasty "Jeżycjady" opowiada o miłosnych przeżyciach Pyzy, znaczy się, Róży Pyziak, która nie chce już, aby ją nazywano tak jak w dzieciństwie - i wcale się temu nie dziwię. Która szesnastolatka chciałaby być nazywana przez wszystkich Pyzą, zwłaszcza kiedy ma tak ładne imię?
Pyza, humanistyczna dusza, nie może odnaleźć się w klasie mat-fiz, do której przyjęto ją z powodu braku miejsc na wymarzonym profilu. Czuje, że nie pasuje do tych ludzi, a kiedy zrobi przy tablicy jakiś błąd, spotyka się z drwiącymi uśmieszkami ze strony klasowych prymusów. Przypadek jednak sprawia, że poznaje trzech sympatycznych braci, a każdy z nich zamierza spędzić z nią swoje imieniny, przypadające dzień po dniu.
Wydaje mi się, że większość fanów "Jeżycjady" nie przepada za Pyzą, uważając ją za mdłą, nieciekawą, pozbawioną własnego zdania. Róża wydaje się taka zwłaszcza w zestawieniu z jej siostrą Laurą, nie bez powodu zwaną Tygrysem. I rzeczywiście tak można odebrać postać potulnej nastolatki, łagodnej jak baranek, opiekuńczej i najzwyczajniej w świecie miłej. Ja lubię obie siostry - co prawda wolę czytać o Laurze, bo dodaje ona powieściom pazura, ale szczerze przyznam, że z charakteru bliżej mi do wycofanej Róży. I tutaj rozumiem też, dlaczego dziewczyna tak dobrze dogaduje się z Natalią Borejko - to w gruncie rzeczy całkiem podobne charaktery.