Twórczość Neila Gaimana kusiła mnie już od dawna. Kiedy tylko zobaczyłam te przepiękne okładki od wydawnictwa MAG, postanowiłam, że chcę mieć chociaż jedną z nich na swojej półce, żeby się nią zachwycać i czytać, czytać, czytać... Wybrałam się więc do biblioteki i zadecydowałam, że na pierwszy ogień pójdzie "Księga cmentarna".
Historia przedstawiona w książce jest naprawdę niezwykła. Głównym bohaterem jest chłopiec, Nikt Owens (w skrócie Nik), którego rodzinę niegdyś zamordowano, a jemu udało się ujść z życiem dzięki szczęśliwemu przypadkowi. Schronienie znajduje na miejscowym cmentarzu, gdzie od tej pory żyje i wychowuje się. Duchy - mieszkańcy cmentarza - stają się jego rodziną i najlepszymi przyjaciółmi. Z tyłu okładki możemy przeczytać, że "Nik musi uczyć się życia od umarłych" i w sumie nie potrafiłabym ująć tego lepiej.
Takiej historii jeszcze w życiu nie czytałam. Ktoś w ogóle pamięta coś podobnego? Sam pomysł jest już znakomity, a i wykonanie bardzo fajne. Przez pierwszą połowę książki właściwie powoli odkrywamy z Nikiem różne tajemnice cmentarza i jego zakątki niedostępne dla zwykłego śmiertelnika, w drugiej zaś akcja zaczyna przyspieszać. I przyznam, że niestety ta pierwsza część książki trochę mi się dłużyła... Jest to tym śmieszniejsze, że właściwie bardzo mi się podobała i byłam ciekawa, co będzie dalej, ale jakoś tak nie mogłam się wgryźć w tę całą akcję. Potem poszło już dużo szybciej, może dlatego, że pojawił się jakiś konkretny wątek, który mogliśmy śledzić z zapartym tchem.
Nikt jest z całą pewnością ciekawą postacią i to, w jaki sposób radził sobie z życiem na cmentarzu, również trzyma się kupy. Wszystko jest obmyślone, np. skąd brał jedzenie i ubrania, gdzie spał, dlaczego mu nie było zbyt zimno. Nie mogę się przyczepić absolutnie do niczego.
Również Silas jest bardzo ciekawą postacią, najbardziej tajemniczą z całej książki. Wydaje mi się jednak, że zbyt szybko odkryłam, dlaczego nie jest taki jak inni mieszkańcy cmentarza - ani żywy, ani umarły. Ale słowo daję, to nie wina Gaimana. Po prostu zbyt wiele razy czytałam "Dziady" Mickiewicza (nawiasem mówiąc, polecam!) i sytuacja Silasa od razu skojarzyła mi się z Zosią, która "ani wzbić się pod niebiosa, ani ziemi dotknąć nie może".
A skoro już jesteśmy przy akcentach polskich, to wspomnieć muszę, że część akcji - malutka, co prawda, ale zawsze - dzieje się w Krakowie. Nie macie pojęcia, jak się ucieszyłam, widząc fragment, który zaczyna ten polski wątek, a który zacytuję, żeby mi nie zniknął z pamięci: "W Krakowie na Wzgórzu Wawelskim jest jaskinia zwana Smoczą Jamą, na pamiątkę od dawna nieżyjącego smoka". Super, co? Ucieszyło mnie to tak samo jak wzmianka o Zamojskim, ścigającym w polskiej narodowej drużynie quidditcha, czy też że na Hagrida na polskiej granicy napadły trolle, które to smaczki można znaleźć w "Harrym Potterze i Zakonie Feniksa".
A teraz, wracając już do "Księgi cmentarnej", to chyba jednak ją polecę. Warto wypróbować. Jak już mówiłam, pierwsza połowa trochę się dłuży, ale jeśli się weźmie pod uwagę całokształt, to okazuje się, że się tę książkę jednak miło wspomina. Ja z pewnością jestem teraz twórczością Gaimana jeszcze bardziej zaintrygowana i myślę, że wrócę do niego już niedługo.
Tytuł oryginału: The Graveyard Book
Tłumaczenie: Paulina Braiter
Wydawnictwo MAG, 2017
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz