Jest wiele tomów "Jeżycjady", które uwielbiam. Kocham "Szóstą klepkę" za humor i uważającą się za nieatrakcyjną Cesię. Kocham "Brulion Bebe B." za bohaterkę niepotrafiącą ukazywać emocji, ale w głębi duszy czułą i wrażliwą. Kocham "Noelkę" za wspaniały, świąteczny klimat. Kocham "Tygrysa i Różę" za poszukiwanie swoich korzeni, swojego "ja". Kocham "Feblika" za delikatną, kruchą Agnieszkę i za Ignacego Grzegorza, dojrzewającego nagle do roli prawdziwego mężczyzny. Ale najbardziej kocham "Opium w rosole" - za to, w jaki sposób powieść ta potrafi poruszyć moje serce.
Janina Krechowicz, nazywana Kreską, przyjeżdża do Poznania do jedynej osoby, jaka jej pozostała po tym, jak jej rodzice zostali internowani - do dziadka, profesora Dmuchawca. Jednak życie w czasie stanu wojennego nie jest proste - w szkole Kreska ma problemy z wychowawczynią, dziadek ma problemy zdrowotne, a na domiar złego dziewczyna jest nieszczęśliwie zakochana.