piątek, 24 kwietnia 2020

Leigh Bardugo "Król z bliznami"

Dobrze znacie moją miłość do twórczości Leigh Bardugo. Wystarczy spojrzeć chociażby na to, jak oceniałam pozostałe jej książki: dwa razy 10/10, raz 9/10, dwa razy 8/10 i raz 7/10. Przyznam jednak, że w "Królu z bliznami", jej najnowszej powieści, coś nie pykło...

Minęły trzy lata od wojny domowej w Ravce. Nikołaj Lancov, jako król, próbuje postawić kraj na nogi - jednak jest mu dość trudno, jako że potwór, w którego swego czasu przemienił go Zmrocz, nadal się w nim momentami odzywa... Kontrolę nad sobą pomaga młodemu królowi utrzymać Zoya, usiłująca także odbudować Drugą Armię, zdziesiątkowaną w czasie wojny.

Tymczasem we Fjerdzie Nina razem z Adrikiem (znanym nam już z Trylogii Grisza) i Leoni prowadzi misję mającą na celu wydobywanie griszów z kraju, który pała do nich nienawiścią. Musi się także zmierzyć ze stratą, jaką poniosła pół roku wcześniej oraz z tym, w jaki sposób przejawia się teraz jej moc.

Naprawdę sądziłam, że powieść ta wbije mnie w fotel. W końcu mamy tu połączenie w jednej powieści wątków z Trylogii Grisza i z Dylogii Wron. Niestety, rozczarowałam się. Jeśli nie chcecie spoilerów, nie czytajcie dalej. Zwykle tego nie robię, ale tym razem recenzję wprost nafaszeruję spoilerami, bo po prostu muszę się w pełni wyżalić.

Najpierw może ogólnie. Mało tu akcji. Oj mało. Mam wrażenie, że w podobnym gabarytowo "Królestwie kanciarzy" upchnięte zostało trzy razy więcej akcji, zaś w "Królu z bliznami" wszystko było trochę zbyt przegadane. Bardugo przyzwyczaiła mnie do nagłych zwrotów akcji, tymczasem tutaj nawet zakończenie nie zaskoczyło mnie tak, jak powinno (a powinno, biorąc pod uwagę to, co się zdarzyło i kogo dotyczyło!). Powieść zaczyna się genialnie. Od pierwszej strony czułam nastrój niczym w najlepszym thrillerze. Napięcie rosło i rosło, lecz potem nagle do stodoły (tak, to też był element rosnącego napięcia, uwierzcie mi, to było genialne) wkroczyła pewna postać (a to, w jaki sposób wkroczyła i co zrobiła, wydało mi się już nieco groteskowe). Takich elementów wpadających w groteskę było więcej. Najbardziej w pamięci utkwił mi fragment, w którym myślałam, że wróciły niczewoje - o, jakie to by było ekscytujące! - okazało się jednak, że to były... pszczoły. Tak, kurde, pszczoły. Nadal nie mogę tego przeboleć.

Najgorszy jednak był wątek Niny. Myślę, że gdyby został wywalony, książka bardzo by zyskała na wartości. Wątek ten nijak się splata z tym, co dzieje się w Ravce u Zoi i Nikołaja. Jest tak jakby wklejony. Och, ile bym dała, żeby Bardugo utworzyła oddzielną serię na Zoyę i Nikołaja, a oddzielną na Ninę i Inej! Tęsknię za Inej. Jak tam jej misja przeciwko handlarzom niewolników? Chcę to wiedzieć!

Jeśli czytaliście Dylogię Wron, z pewnością wiecie, że Nina jest doskonałą aktorką. Niestety w tej części miałam wrażenie, że cała wielka miłość do Matthiasa też była swego rodzaju grą, dramatycznym przedstawieniem. Nina woziła ze sobą zakonserwowane ciało ukochanego po Ravce i Fjerdzie, szukając dla niego odpowiedniego miejsca spoczynku, nie mogąc pogodzić się ze stratą. Kiedy jednak pochowała Matthiasa, tego samego dnia zaczęła zachwycać się urodą Hanne (której za nic nie potrafię sobie wyobrazić inaczej niż jako Hanię Maję z "Krainy Lodu II")! Po pierwsze, nie mogę pojąć tego, że Nina okazała się bi. Jak dla mnie jest to wątek wciśnięty zupełnie na siłę i bez polotu. Po drugie - czy nie za wcześnie na jakąkolwiek nową miłość? Przecież dopiero co pochowała Matthiasa! Czy więc jej uczucie do niego było szczere i prawdziwe? Bo jego do niej było - to jest pewne. Biedny Matthias.

Przejdźmy więc może do plusów, bo i takie były ;) Przede wszystkim to, co działo się między Nikołajem a Zoyą - nie spodziewałabym się, że to może tak dobrze wyglądać, ale kurczę, oni muszą być razem! Uwielbiam ich! Po drugie, daję dużą szansę zakończeniu. Autorka skończyła w taki sposób, że następny tom - o ile zostanie dobrze poprowadzony - może okazać się prawdziwą perełką. Mam nadzieję, że tym razem dostanę powieść, którą pokocham - jest na to potencjał!

Ogólnie książka mi się całkiem podobała, jednak nie jest to Bardugo, na jaką liczyłam. Na razie przeczytałam już wszystko, co ukazało się w uniwersum Griszów - teraz mogę już tylko czekać na następny tom :)


Tom I Dylogii Nikołaja
Tytuł oryginału: King of Scars
Tłumaczenie: Małgorzata Strzelec, Wojciech Szypuła
Wydawnictwo MAG, 2019
Liczba stron: 526
Moja ocena: 6/10


Król z bliznami / Rządy wilków

6 komentarzy:

  1. Oj tak, widać Twoją miłość do tej autorki ;). Szkoda więc, że tym razem się nieco zawiodłaś, przykro jest jak nowa książka ulubionego autora okazuje się w pewnym sensie rozczarowaniem...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Też mi szkoda, że tym razem nie było zachwytów, jednak cóż poradzić - to, że uwielbiam powieści tej autorki, nie oznacza, że przyjmuję je bezkrytycznie...

      Usuń
  2. Szkoda, że tym razem nieco się zawiosłaś ale mam nadzieję, że z kolejną poczujesz satysfakcje i radosć :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Też mam taką nadzieję :) Chciałabym, żeby następny tom spełnił moje oczekiwania, jednak na razie jest jeszcze w trakcie powstawania - aż się boję, co Bardugo tam wymyśli, wszystko jest już możliwe :D

      Usuń
  3. Taaak, znam ten lekki niedosyt kiedy mamy szczególny sentyment do jakiegoś autora, a on akurat tym razem nie daje nam całkiem satysfakcjonującej lektury... ;) Z drugiej strony ja z Twojej recenzji dowiedziałam się dlaczego naprawdę powinnam w końcu sięgnąć po którąś z książek pani Bardugo! :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Więc nie tylko ja tak mam? :) Bardzo się cieszę, że zaciekawiłam Cię tą autorką, chociaż szczerze mówiąc, nie mam pojęcia, co konkretnie w tej recenzji Cię zaintrygowało :D Tutaj mówię bardzo krytycznie, ale już recenzja "Królestwa kanciarzy"... <3

      Usuń

Zapowiedzi książkowe na kwiecień

Lecimy z kolejnymi zapowiedziami ciekawych premier - na końcu znajdziecie też bonus muzyczny, na który bardzo mocno czekam! (kursywą moje pr...