piątek, 1 maja 2020

Ray Bradbury "451° Fahrenheita"

Raz na jakiś czas trafi mi się książka o książkach. A książki o książkach to oczywiście to, co wszystkie Tygryski lubią najbardziej! Jakie więc wrażenie wywarła na mnie antyutopia, w której książki są zakazane?

No właśnie - akcja dzieje się w przyszłości, w której zarówno czytanie, jak i nawet posiadanie książek staje się przestępstwem. Na zgłoszenia o podejrzeniach, że ktoś ukrywa książki, odpowiadają strażacy - którzy paradoksalnie nie gaszą ognia, lecz go rozpalają - palą książki razem z całym domem. A czasem nawet właścicielem. Jednym ze strażaków jest Guy Montag - który jednak odczuwa nieodpartą chęć, żeby zobaczyć, co właściwie w tych książkach jest.

451° Fahrenheita to temperatura, w której papier zaczyna się palić. Jednak powieściami nikt już się nie przejmuje, tak jak Mildred, żona Montaga, oraz jej koleżanki, dla których liczy się jedynie "rodzinka" - celebryci z ekranów. Relacja między małżeństwem Montagów już właściwie nie istnieje - są dla siebie obcy, nie pamiętają nawet, gdzie się poznali. Gdy Mildred przedawkowuje środki nasenne, Montag owszem, płacze, lecz nie dlatego, że boi się śmierci żony, lecz dlatego, że wie, że byłoby mu to obojętne.

Wszystko to brzmi jak coś, co może szczególnie poruszyć serce czytelników, a zwłaszcza prawdziwych moli książkowych, którzy bez czytania nie wyobrażają sobie życia. Ja się zaliczam do takich osób, czytanie to moja wielka, wielka pasja - jednak nie odczułam podczas lektury żadnych emocji. Naprawdę, kompletnie nic. Sama jestem tym bardzo zaskoczona, jednak nie do końca wczułam się w ten świat, nie wgryzłam się w specyficzny styl autora. Nie potrafiłam przerazić się losami Montaga. Owszem, świat bez książek wydaje mi się czymś przerażającym i aż mnie przechodzą ciarki, jak o tym pomyślę, jednak nie przejmowałam się ani Montagiem, ani Faberem, ani Millie. Byli dla mnie zupełnie obcy, tak samo, jak obcy byli dla siebie Guy i Mildred.

Mogę się zastanawiać, dlaczego odczułam tę książkę w taki sposób - albo raczej, dlaczego jej nie odczułam wcale. Wizja świata bez książek przeraża mnie, ale nie dzięki tej książce, tylko tak po prostu. Pewnie chodzi o styl autora - nie lubię zbytnio takiego potoku myśli, takiej filozoficzności, takiego zamyślonego tonu. Zwyczajnie nie potrafię wczuć się w taki klimat. Szkoda.

Tytuł oryginału: Fahrenheit 451
Tłumaczenie: Iwona Michałowska
Wydawnictwo Solaris, 2008
Liczba stron: 219
Moja ocena: 5/10

Książkę przeczytałam w ramach rocznego maratonu "Światura" (czyli czytania klasyki) u Okonia w sieci (YouTube).

8 komentarzy:

  1. Nie sięgnęłabym po tę książkę i widze ze nic nie tracę. Wystarczy mi Twoja recenzja ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ilu czytelników, tyle opinii - jednak po mnie ta książka po prostu spłynęła ;)

      Usuń
  2. Książki to najlepsze co ludzie stworzyli dla swojego dobra ...

    OdpowiedzUsuń
  3. Jak kiedyś pisałam post do serii na bloga pt. "Książka w książce", to ktoś mi polecał "451 Fahrenheita". Słyszałam też wcześniej o tej powieści, ale nie czułam się szczególnie zainteresowana, a i teraz widzę, że dobrze, że nie skusiłam się na jej poznanie, bo ja również nie lubię zbytniego filozofowania ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pamiętam te Twoje posty! No właśnie dla mnie język był zbyt filozoficzny i niestety przez to trochę gubiłam się w tym, co właściwie robią bohaterowie. Ja lubię mieć wszystko czarno na białym ;)

      Usuń
    2. Ja też lubię mieć wszystko czarno na białym ;)

      Usuń

Zapowiedzi książkowe na marzec

Jakoś nie idzie mi w tym roku. Zaplanowałam tyle postów, a czasu na pisanie jak na lekarstwo. Chciałam Wam jeszcze opowiedzieć o dwóch absol...