wtorek, 21 marca 2023

Opactwo benedyktynów, trucizna i tajemnica. Ellis Peters "Mnich. Obrońca w kapturze"

Kryminał. Słyszę to słowo i w głowie od razu zapala mi się żaróweczka: morderstwo, dużo krwi, brutalność, policjant z problemem alkoholowym, wulgaryzmy. Mam wrażenie, że obecnie wszystkie kryminały pisane są na jedno kopyto, dlatego też - jak możecie zauważyć na blogu - sięgam po nie naprawdę rzadko. A co, gdybym powiedziała Wam, że da się inaczej? Choć będzie to kryminał mocno w stylu retro ;)


Rok 1138. Do opactwa benedyktynów na skraju Anglii i Walii sprowadza się majętny mężczyzna z rodziną, pragnący oddać zakonowi swoje ziemie w zamian za dożywotnią opiekę i skromny dom. Jego spokój nie trwa jednak długo - wkrótce pada ofiarą trucizny, a los jego rozległych posiadłości staje pod znakiem zapytania, jako że nie dopełniono jeszcze wszystkich niezbędnych formalności koniecznych dla przejęcia ziemi przez benedyktynów. W sprawę angażuje się brat Cadfael, dawny znajomy wdowy, a przy tym zielarz...

Wszystko zdaje się przemawiać za przeczytaniem tej książki: klimat murów starego opactwa, tajemniczy mnisi przechadzający się mrocznymi korytarzami, ciekawy wątek walijski. W rzeczywistości jednak do lektury ostatecznie skłoniło mnie coś zupełnie innego. "Obrońca w kapturze" to powieść, którą w "Jeżycjadzie", a konkretnie w "Imieninach", czytała Mila, a która to powieść odegrała wcale nie tak małą rolę, choć pojawiła się jedynie epizodycznie. I pełna wyobrażeń o mrocznym, ponurym klimacie książki, z informacją z tyłu głowy, że Milę ta powieść pochłonęła, zasiadłam do lektury i...

Mało było tego mrocznego klimatu! Wydawać by się mogło, że skoro kryminał i stare opactwo, to i klimat będzie lekko duszny, ponury, taki idealny na jesienne posiedzenia pod kocem. Tymczasem mam wrażenie, że w pamięci dużo bardziej niż mury opactwa utkwiły mi przestronne, walijskie pola, owszem, pola niezbyt zielone (bo pora roku tej zieleni nie sprzyjała), ale jednak bynajmniej nie tajemnicze i ponure. A może i miały być tajemnicze - w końcu akcja zaczyna się z początkiem grudnia - jeśli tak, to ja niestety tego nie odczułam.

Co do samej kryminalnej intrygi, to nie była ona jakoś specjalnie wyszukana. Szczerze mówiąc, bardzo szybko domyśliłam się, o co chodzi, a i autorka specjalnie tego nie utrudniała. Czytelnik miał wszystko podane niemalże na tacy, przy czym przypominam, że nie jestem jakimś kryminalnym wyjadaczem, a więc i nie mogłam mieć w tej kwestii dużego doświadczenia. Mam po tej książce jakiś niedosyt, dostałam za mało klimatu, za mało zagadek. To taka powieść, którą można przeczytać bez poczucia straty czasu, ale której nieprzeczytanie nie sprawi, że ominie nas coś bardzo ciekawego. Może się Wam spodobać, jeśli macie po dziurki w nosie typowych kryminałów i szukacie czegoś w dawnych klimatach, bez testów DNA, bez wielkiej ilości krwi, za to z ciekawym wątkiem sporów na linii Anglia-Walia w średniowieczu. Na koniec zaznaczę jeszcze, że jest to trzeci tom serii, ale ja czytałam go bez znajomości poprzednich i nie zgubiłam się ani razu.

Tom III serii "Mnich"
Tytuł oryginału: Monk's Hood
Data pierwszego wydania: 1980
Tłumaczenie: Marek Horyński
Wydawnictwo Phantom Press International, Gdańsk 1992
Liczba stron: 191
Moja ocena: 5/10

2 komentarze:

  1. Uwielbiam serię "Mnich". Przeczytałam wszystko (chyba) co wyszło. Bardzo podobały mi się wszystkie części.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O proszę! A ja myślałam, że tej serii nikt nie zna. To może reszta tomów jest lepsza :)

      Usuń

Co, jeśli pod dnem jest coś jeszcze? "Wakacje pod morzem" Marty Bijan

Już kiedy zaczęłam czytać "Muchomory w cukrze" , wiedziałam, że odnalazłam skarb. Uczucia towarzyszące głównej bohaterce, styl aut...