poniedziałek, 26 kwietnia 2021

Wielkopolski Park Narodowy - w lesie nietrudno się zgubić ;)

Cześć! Dzisiaj post trochę inny niż zazwyczaj - jako że za oknem zaczyna robić się coraz bardziej zielono, a i temperatury może niebawem nieco wzrosną (choć podobno na majówkę ma padać), zatęskniłam za wędrówkami po lasach, górach, bagnach i wydmach. Mimowolnie zaczęłam przypominać sobie moją wędrówkę po Wielkopolskim Parku Narodowym parę miesięcy przed pandemią (pod koniec września) i postanowiłam ją opisać. Kto wie, może ten podróżniczy wpis przyda się komuś z Was?

Mam ambitny plan zwiedzenia każdego parku narodowego w Polsce, więc będąc przez kilka dni w Poznaniu z koleżankami, nie mogłam sobie odpuścić wyprawy do tego parku (koleżanki zaś uległy sile mojej perswazji). A skoro już mowa o Poznaniu, to przypominam ten wpis, w którym pokazywałam Wam Poznań śladami "Jeżycjady" Małgorzaty Musierowicz :) 

Wracając jednak do Wielkopolskiego Parku Narodowego, chciałabym zacząć od przybliżenia Wam kwestii logistycznych. Nasz plan był następujący: zamierzałyśmy, zaopatrzone w wodę i trochę pożywienia oraz screena z map Google (niezbyt fortunny pomysł, ale cóż, mądry Polak po szkodzie), wyjechać w podróż ze stacji Dworzec Główny w Poznaniu, wysiąść w Puszczykówku (nie mylić z Puszczykowem!), zrobić przyjemną pseudo-pętelkę po Parku i przejść się do stacji Mosina, skąd miałyśmy wrócić do Poznania. Czy wyszło? Jak możecie zgadywać po tytule postu, NIE. Mapa Googla nie pokazała nam wszystkich dróg (a te, które pokazała, znacząco różniły się położeniem od dróg rzeczywistych), zaś oszlakowanie wykonane przez władze Parku szlag trafił i także wyprowadziło nas w pole... czy też raczej jeszcze głębiej w las. Nie obyło się więc bez przygody, która wtedy była dla mnie dosyć przerażająca, a teraz wspominam ją z uśmiechem.

Nasze nieszczęścia zaczęły się już na dworcu Poznań Główny. Trafiłyśmy bowiem na kompletną awarię wszystkiego i nie działały tablice wyświetlające trasy przybywających pociągów. Udało nam się jednak zakupić odpowiednie bilety u pani w kasie (niestety pani ta nie wiedziała, z którego peronu odjeżdża nasz pociąg i nie chciała - a może nie mogła - tego sprawdzić). Skończyło się więc na szaleńczym przeszukiwaniu wszystkich peronów i papierowych informacji na nich umieszczonych. Na szczęście udało nam się znaleźć właściwy pociąg dosłownie na minutę przed jego odjazdem. Teraz będzie więc dobra rada - przyjedźcie na dworzec grubo przed czasem.

Pomknęłyśmy wściekle pomarańczowym pociągiem prosto do Puszczykówka, gdzie skręciłyśmy w ulicę Dworcową, potem zaś leśną ścieżką w stronę miejscowości Jeziory. Owa leśna ścieżka na zdjęciu zamieszczonym niżej wygląda dosyć malowniczo, ale nie dajcie się zwieść pozorom, bo zaraz po lewej stronie znajduje się asfaltowa ulica. Nie zmąciło to jednak naszej radości, że jesteśmy już w dobrym miejscu i coraz bardziej zbliżamy się do głębi Parku i tych wszystkich pięknych jezior, które chciałyśmy odwiedzić. Przy trasie tej warta odnotowania jest jedynie urocza kapliczka znajdująca się po drugiej stronie asfaltowej drogi już bliżej Jezior niż Puszczykówka (z łatwością znajdziecie ją na mapach Googla, bo jest tam zaznaczona).

Wreszcie dotarłyśmy do miejscowości Jeziory, gdzie przywitał nas spory parking. Jeśli więc chcecie udać się do Parku samochodem, to proponuję zaparkować właśnie tam. Jest też stolik i ławeczki, przy których można posilić się przed dalszą częścią trasy. I tutaj muszę przyznać, że oznakowanie Parku jest mega słabe! Wyraźnie zaznaczone jest bowiem, że ścieżka w lewo odbiega do Jeziora Góreckiego, więc poszłyśmy właśnie tam. Tymczasem dalej, za długim, nieprzyjaznym murem, znajduje się dyrekcja Parku i podobno jest także punkt widokowy na ruiny zamku Klaudyny Potockiej, znajdujące się na wyspie na Jeziorze Góreckim. Wtedy jednak tego nie ogarnęłyśmy, a i mur nie wyglądał, jakby kryło się za nim coś ciekawego (bramy do ośrodka nie widać z parkingu).

Jak jednak już wspomniałam, my wybrałyśmy ścieżkę w lewo kierującą się prosto do Jeziora Góreckiego, szlakiem czerwonym. Minęłyśmy stację ekologiczną UAM i doszłyśmy do miejsca, z którego widać już było jezioro za drzewami. Cały czas kierowałyśmy się w dół jeziora, do plaży, która zaznaczona jest na mapach Googla. 

Wreszcie dotarłyśmy do owej plaży, a jednocześnie miejsca, z którego widać dokładnie jezioro. Jezioro Góreckie jest jeziorem polodowcowym i jest absolutnie przepiękne! Jest krystalicznie czyste, a tuż przy brzegu udało nam się spotkać całą ławicę uroczych rybek, które nic a nic się nie bały! Woda jest bardzo przejrzysta, można zobaczyć dno ładny kawał od brzegu. Widziane zza drzew jest niesamowicie lśniące, zaś przy plaży wygląda niczym lustro - granica koloru między niebem a jeziorem jest bardzo cienka. Dla takich widoków warto tutaj przyjechać - zachwycające miejsce.


Po pożegnaniu z przecudownym Jeziorem Góreckim ruszyłyśmy w stronę Jeziora Kociołek, niebieskim szlakiem. Nagle spełniło się też moje marzenie z dzieciństwa - zobaczyłam drzewo obgryzione przez bobra! Drzew takich było kilka, a i inne, mimo że nieobgryzione, potrafiły nas zaskoczyć swoim finezyjnym kształtem ;)


Punkt widokowy na Jezioro Kociołek także znaleźć możecie na mapach Googla. I jest ono tak bardzo inne niż Jezioro Góreckie, że aż trudno uwierzyć, że znajdują się dosłownie rzut beretem od siebie! Oba są jeziorami polodowcowymi, jednak Jezioro Góreckie jest jeziorem rynnowym, zaś Jezioro Kociołek jeziorem typu... kociołek ;) To również magiczne miejsce, ale dużo bardziej mroczne, tajemnicze, a przy tym niemal idealnie okrągłe. Brzeg także jest bardziej mulisty i ciemny.


Niedaleko od Jeziora Kociołek znajduje się także nieczynna stacja kolejowa Osowa Góra. Do 1999 roku był to najpopularniejszy punkt dojazdowy z Poznania do Parku, ale potem linię na tym odcinku zamknięto. Na Wikipedii wyczytałam, że w 2013 ruszyły tu drezyny, ale nie wiem, czy jest to potwierdzona informacja, bo ja tu żadnej drezyny nie spotkałam. Niemniej jednak taka opuszczona stacja wygląda bardzo klimatycznie.


Idąc dalej szlakami niebieskim i czerwonym w stronę Mosiny, natkniemy się na Studnię Napoleona. Radzę jednak nie zaglądać w jej głębie, bo inaczej Wasze oczy skalają zalegające tam warstwy śmieci. Jakie to smutne, że niektórzy nie potrafią uszanować przyrody i zabytków :( Wróćmy jednak do tematów weselszych. Studnia ta posiada swoją legendę, z którą można zapoznać się na przydrożnej tablicy, a którą moimi słowami opowiem Wam ja.

W dawnych czasach, tuż za folwarkiem Pożegowo, ze zbocza góry wypływało małe źródełko. Było prawdziwym wytchnieniem dla tych, którzy chadzali tędy z Poznania przez Mosinę ku zachodnim krajom. Nic dziwnego, że wkrótce powstała studzienka. Pewnego dnia przejeżdżał tędy sam Napoleon. Zapragnął on obmyć swą twarz, więc jeden z żołnierzy przyniósł mu wodę ze studzienki. Kiedy jednak cesarz moczył w wodzie swoje ręce, wokół palców pojawiły się małe bąbelki powietrza. Zdumiony Napoleon zapytał adiutanta, skąd zaczerpnięto tej wody, ten zaś wskazał mosińską studnię. Cesarz rozkazał przynieść sobie więcej tej wody, po czym skosztował jej i... okazało się, że woda zamieniła się w szampana! Od tej pory, jak głosi legenda, raz do roku w studni, zwanej odtąd Studnią Napoleona, zamiast wody pojawia się szampan ;)


Idąc dalej tą samą drogą, trafimy na miejsce, w którym można urządzić sobie ognisko. Czy trzeba na to jakiejś zgody ze strony Parku, nie wiem, więc jeśli ktoś jest zainteresowany, to polecam uzupełnić wiedzę we własnym zakresie. Na tej piaszczystej polanie znajdziecie także ToiToi i ruchomy schemat budowy mrowiska. Jest to też miejsce, w którym na powrót zaczęły się nasze logistyczne problemy. Konkretnie - było to niedaleko od przedstawionego niżej drzewa.


Między wspomnianą "turystyczną" polaną a tym drzewem znajdował się słup ze wskazaniami szlaków. My chciałyśmy jeszcze odwiedzić Jezioro Budzyńskie, ale zostałyśmy kompletnie zmylone co do dalszej trasy. W lewo ani w prawo nie było nic ciekawego (na mapach Googla nie ma zaś ścieżki prowadzącej do tego drzewa), kazano nam iść prosto. Nie ogarniam kompletnie, jakimi drogami szłyśmy dalej, grunt, że wkrótce szlaki na mapie zaczęły jeszcze bardziej odbiegać od rzeczywistych ścieżek. Można nawet powiedzieć, że się zgubiłyśmy ;) Niby droga do Mosiny była już niedaleko, ale wszystko się nam poplątało. Do jeziora finalnie nie dotarłyśmy (miałyśmy nawet myśli, że może to jezioro jednak nie istnieje), za to natrafiłyśmy na... zapomniane tory idące z Osowej Góry w stronę Mosiny i Poznania. 

Cóż było robić? Poszłyśmy po torach, a kiedy okazało się, że krzaki coraz bardziej je zarastają, zdecydowałyśmy się zejść z nasypu torowego na drogę (miałyśmy wcześniej nadzieję, że wysoki nasyp się obniży, ale krzaki były szybsze). W każdym razie udało nam się dotrzeć do Mosiny (co za ulga, to właśnie stamtąd chciałyśmy wracać do Poznania!). Musicie też wiedzieć, że liczyłyśmy się z tym, że możemy z torów przejść do jakiejś wioski het daleko, a tu okazało się, że nie mogłyśmy trafić lepiej. Szybciutko więc znalazłyśmy stację kolejową i niedługo byłyśmy już w drodze do Poznania! A jeśli Was interesuje, gdzie kupiłyśmy bilet - to na pewno w Mosinie, chociaż kompletnie tego nie pamiętam - może ze stresu ;)

Mam nadzieję, że zachęciłam Was do wizyty w Wielkopolskim Parku Narodowym :D Tylko koniecznie zaopatrzcie się w jakąś lepszą mapę, a wszystko będzie dobrze! Mnie szczególnie urzekło Jezioro Góreckie. Przedstawiona trasa, razem z naszymi pobłądzonymi ścieżkami i długim pochłanianiem piękna jezior, zajęła nam trochę ponad 5 godzin, przeszłyśmy zaś prawie 15 km. Nie czułyśmy jednak zbytniego zmęczenia, bo teren jest nizinny i bardzo przyjemny.

Wszystkie zdjęcia są mojego autorstwa :)

A Wy lubicie odwiedzać parki narodowe? Mnie ona wprost zachwycają!

4 komentarze:

  1. Cudowny las.... piękno świata i przyrody <3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Polecam, jeśli będziesz kiedyś w okolicach Poznania :) Można sobie zrobić przyjemną, jednodniową wycieczkę.

      Usuń
  2. Alez pięknie tam! W ogóle województwo Wielkopolskie niestety nie jest mi znane, a takie cudowne miejsca kryje..

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Polecam, to miejsce w sam raz na jednodniową wyprawę na łono natury :)

      Usuń

Najwspanialsza powieść o tematyce chłopskiej. Władysław Stanisław Reymont "Chłopi"

W liceum jedną z moich lektur szkolnych był fragment "Chłopów" Reymonta - a konkretniej, "Jesień", czyli sam początek. P...