poniedziałek, 28 czerwca 2021

O odkrywaniu pasji i charakteru: "Jana ze Wzgórza Latarni" L.M. Montgomery

Dobrze wiecie, jak bardzo lubię powieści Lucy Maud Montgomery. Od czasu do czasu sięgam po którąś z nich i ją sobie powtarzam - tym razem padło na "Janę ze Wzgórza Latarni".

Jedenastoletnia Jana Stuart mieszka w Toronto razem z mamą, babcią i ciotką. Dziewczynka bardzo kocha swoją mamę, ale ta nie spędza z nią zbyt wiele czasu ze względu na babcię, która potrafi doskonale dopilnować, aby jej córka jak najrzadziej przebywała w towarzystwie Jany. Jeśli zaś chodzi o ojca dziewczynki: Jana w ogóle go nie pamięta i nie ma najmniejszego zamiaru się z nim kiedykolwiek zobaczyć  - do czasu, aż Andrzej Stuart nie zażąda jej przyjazdu do niego na wakacje, na Wyspę Księcia Edwarda...

Jak się można domyślać, Jana nie jest zachwycona perspektywą przyjazdu na Wyspę i spędzenia czasu z ojcem - w końcu myśli, że to ojciec jest winny rozpadu małżeństwa rodziców. Kiedy jednak przyjeżdża do niego, zaczynają się prawdziwe czary - jej tata okazuje się być człowiekiem, z którym natychmiast łapie nić porozumienia i razem zamieszkują na Wzgórzu Latarni.

Jana urodziła się, już chyba kochając morze. Kochała wydmy, kochała muzykę wiatrów rozbrzmiewającą w srebrzystej samotności piaszczystego wybrzeża, kochała rozbłyskujące w błękitnym wieczorze klejnoty okien domków z drugiej strony zalewu.

Gdybym miała określić, o czym właściwie jest ta książka, to powiedziałabym, że o przemianie i o tym, jak szybko można odnaleźć samego siebie, kiedy tylko ludzie przestają cię ograniczać. W Toronto Jana nie mogła robić nic, na co miała ochotę - nie dopuszczano jej do nauki gotowania, a nawet ograniczano jej kontakty z matką. Jej zdanie nie liczyło się dla babki. Zamiast tego kazano jej robić to, co babka uznała za słuszne, wybrano dla Jany sposób spędzania wolnego czasu. Tymczasem na Wyspie Jana wreszcie może wypełniać swoją pasję - dziewczynka uczy się gotować, zakłada piękny ogródek za domem, sprząta i dba o dom. I robi to z olbrzymią miłością i zapałem.

Trzeba przyznać, że to przesłanie jest bardzo piękne. Na Wzgórzu Latarni Jana wprost rozkwita - cały czas coś robi, wszędzie jest jej pełno, podczas gdy w Toronto była smutną, zahukaną dziewczynką. Na Wyspie, u boku ojca, wreszcie ma odwagę spełniać swoje marzenia. A od ojca uczy się innych rzeczy - spontaniczności i śmiechu. Andrzej Stuart czyta z Janą Biblię, księgę, której czytanie dziewczynka znienawidziła w Toronto, bo babka kazała czytać jej fragmenty niezrozumiałe i nieprzyjemne. Ojciec pokazuje Janie, ile piękna można znaleźć w słowach biblijnych. Nawiasem mówiąc, to właśnie "Jana..." zainspirowała mnie kiedyś do przeczytania Pisma Świętego, co mi się udało (codziennie po jednym rozdziale - tak zeszły mniej więcej cztery lata).

Cóż, nie tak trudno jest wyjść za mąż - stwierdziła Justyna. - W obecnych czasach trudniej jest wytrwać w małżeństwie.

Pamiętam, jak bardzo podziwiałam Janę, kiedy byłam w jej wieku :) W końcu Jana sama zajmowała się całym domem! Sprzątała, gotowała, pieliła w ogródku... Teraz jednak patrzę na tę książkę trochę inaczej. Oczywiście wiem, że Jana kochała to, co robi, i była to dla niej przyjemność - ale szczerze mówiąc, to dopiero teraz widzę, że ojciec nic jej przy prowadzeniu domu nie pomagał, a przecież Jana miała tylko jedenaście lat! Zaś jej ojciec, jak ukazano w powieści, nie potrafił nawet ugotować ziemniaków...

Moim zdaniem Jana też nie zawsze miała rację, np. w sprawie założenia telefonu czy chodzenia boso po dachu i przybijania gwoździ. Pierwszy raz też odkładając tę książkę na półkę, miałam wobec niej mieszane uczucia i było mi jakoś tak smutno. Jeśli czytaliście, to pamiętacie może, że [UWAGA SPOILER] znowu to matka musiała poświęcić całe swoje poprzednie życie, tymczasem ojciec nadal pozostał pod wpływem ciotki Ireny. Szczerze mówiąc, to czarno widzę dalsze relacje między tymi osobami, bo chyba niezbyt zrozumiały swoje błędy...

Nie ma co ukrywać - im człowiek starszy, tym bardziej na inne rzeczy zwraca uwagę. Oczywiście nadal mogę powiedzieć, że ta książka mi się bardzo podobała - ale jednak widzę w niej więcej zgrzytów niż kiedyś. A Wy co myślicie? Jestem bardzo ciekawa!


Tytuł oryginału: Jane of Lantern Hill
Data pierwszego wydania: 1937
Tłumaczenie: Ewa Fiszer
Wydawnictwo Literackie, 2009
Liczba stron: 301
Moja ocena: 7-/10

6 komentarzy:

  1. Chyba już Ci wspominałam na instagramie, że ja mam tę książkę w innym wydaniu i tłumaczeniu (u mnie jest to "Janka z Latarniowego Wzgorza"), ale lubię tę historię i czasami do niej wracam.
    Zwróciłaś uwagę na ciekawą rzecz, a mianowicie na to, że Janka (Jana) jest kreowana na postać dzielną i do podziwiania, a nie zawsze czytelnik zwraca uwagę, że w sumie ojciec zostawił na głowie tej jedenastolatki cały dom! To nawet w tamtych czasach było dziwne, ale współcześnie też jest nie do pomyślenia, żeby dziewczynka sam prowadziła dom, nie mając pomocy ze strony ojca. Fajnie, że mogła rozkwitnąć na Wyspie Księcia Edwarda, że mogła poświęcić się swojej pasji do gotowania, ale jednak niejako przeszła ze skrajności w skrajność - z ograniczania przez babkę, do przesadnej wolności w domu ojca.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Doskonale ujęłaś w słowa myśli, które chodziły mi po głowie podczas lektury tej książki. Właśnie o to mi chodziło - o popadanie ze skrajności w skrajność; szkoda, że nie zostało to w jakiś sposób wypośrodkowane. Ciekawie byłoby np. zobaczyć, jak Jana uczy ojca gotować ziemniaki ;) Zwłaszcza że matka dziewczynki także nie była nauczona gotowania (zajmowała się tym kucharka), więc pewnie albo Jana musiała potem gotować dla całej rodziny, albo zatrudnili kucharkę, a nie każda kucharka lubi, jak jakaś obca osoba (np. córka szefostwa) wymądrza się jej w kuchni ;)

      Usuń
    2. Oj tak, to by było fajne, jakby pokazane było jak Janka uczy ojca gotować. Z tym, że czasy autorki były jakie były, więc ojciec przy garach mógł być tylko w tej scenie, gdzie nieporadnie przygotował owsiankę z grudkami, bo przecież to zajęcie typowo kobiece.
      Ha, słuszna uwaga, ciekawe jak wybrnęli z tego po tym, jak już się zeszli na nowo - myślę, że pojawiła się kucharka, której nie przeszkadzało, że Janka się kręci w kuchni ;)

      Usuń
    3. No tak, nie uwzględniłam tego, o czym piszesz. Rzeczywiście, czasy były, jakie były... Z kucharką też racja - w innej powieści Montgomery, "Pat ze Srebrnego Gaju" (mojej ulubionej!) była właśnie taka cudowna gosposia Judysia, więc i Jana pewnie by taką znalazła.

      Usuń
  2. Nigdy nie czytałam. Ale jeśli pisała to L.M.M to jak zawsze jestem na tak.

    OdpowiedzUsuń

Co, jeśli pod dnem jest coś jeszcze? "Wakacje pod morzem" Marty Bijan

Już kiedy zaczęłam czytać "Muchomory w cukrze" , wiedziałam, że odnalazłam skarb. Uczucia towarzyszące głównej bohaterce, styl aut...