wtorek, 27 czerwca 2023

Najsłynniejszy wampir świata. Bram Stoker "Dracula"

Są takie literackie postaci, które zna każdy - nawet ten, kto ani nie czytał powieści, ani też nie oglądał żadnej jej ekranizacji. Przy literaturze grozy można tu wymienić potwora doktora Frankensteina (przy czym pamiętajcie, że jest to nazwisko stwórcy tego monstrum, a nie samego potwora) czy też hrabiego Draculę. Ponieważ lektura "Frankensteina" już od ładnych paru lat za mną, postanowiłam zmierzyć się też ze słynnym wampirem. A jako że powieść Mary Shelley była dla mnie rozczarowaniem, to i po "Draculi" nie spodziewałam się zbyt wiele - obstawiałam, że będzie mocno trącić myszką. Czy się myliłam? Zapraszam do czytania dalej :)


Świeżo upieczony notariusz, Jonathan Harker, dostaje zlecenie wyjazdu do Transylwanii, gdzie ma pomóc załatwić hrabiemu Draculi wszelkie formalności związane z zakupem przez tegoż hrabiego posiadłości w Anglii. Jonathan przybywa zatem do mrocznego zamku, gdzie podejmuje gościnę u wzbudzającego niepokój Draculi...

Powieść Brama Stokera czytało mi się zupełnie inaczej niż "Frankensteina" - odczułam rzeczywiście, że jest to literatura grozy. O ile potwór Frankenstaina nie wywołał we mnie strachu, to hrabia Dracula nadrabia to w dwójnasób, a przynajmniej wtedy, kiedy się pojawia. Część poświęconą przeżyciom Harkera w zamku czyta się naprawdę świetnie - jest akcja, jest stopniowanie napięcia, jest tajemnica, wreszcie - możemy wspólnie z bohaterem zauważać te wszystkie symptomy, które świadczą o tym, że hrabia nie jest zwykłym człowiekiem, a może nie jest nim wcale... I w tej części powieści Dracula pojawia się często, czasem bohater rozmawia z nim wprost, czasem obserwuje go z ukrycia. Hrabia jest natomiast wspaniałym tworem horroru - bezwzględny, przebiegły i... czy mówiłam już o jego bezwzględności?

Niestety ta część kończy się po jakichś pięćdziesięciu stronach. Następnie przenosimy się do Anglii i zostajemy wrzuceni w wir życia dwóch panien. Trochę mnie taki przeskok zaskoczył, na szczęście potem się akcja nieco rozkręca i wracamy na tory horroru. Ale już nie tak dobrego, jak to, co autor zaserwował nam na początku... Tutaj niestety akcja się momentami dłuży, no i najważniejsze - hrabia nie pojawia się już bezpośrednio. Nawet nie wiecie, jak mnie to rozczarowało - za mało było Draculi w "Draculi".

Odnośnie pozostałych bohaterów, to najważniejsi byli chyba doktor Seward i Van Helsing. Tego ostatniego nie mogłam czasem znieść, zwłaszcza tych jego wywodów na temat dziecięcego umysłu hrabiego. Mam wrażenie, że pod koniec autor sam się zaplątał w tym, czy hrabia Dracula ma w końcu umysł dziecinny, czy dorośle przebiegły, czy ma dużą moc, czy nie. W początkowej fazie powieści odniosłam raczej wrażenie, że hrabia jest niezwykle silny i sprytny, tymczasem później strasznie się to nam rozmywa, a końcowa rozgrywka nieco rozczarowuje.

Na wspomnienie zasługuje także forma powieści i miejsce akcji. Jest to mianowicie powieść epistolarna - mamy tu same listy, notatki, telegramy, wycinki z gazet. O ile w czasie powstania powieści nie było to chyba nic niezwykłego, to dzisiaj nieco zaskakuje i jest w pewien sposób odświeżające. Nie oszukujmy się, ale już chyba nikt nie pisze w ten sposób. Także dobór miejsc akcji jest bardzo ciekawy. Zamek nad przepaścią, cmentarz nad zatoką i szpital psychiatryczny - razem dają efekt nieco przytłaczający, duszny, ale niezwykle klimatyczny.

Czy mi się zatem podobało? Mimo wszystkich tych minusów, które wymieniłam, to tak - podobało mi się, i to nawet bardzo! I jeśli tylko jesteście ciekawi, skąd wzięła się w kulturze słynna postać hrabiego-wampira, to zachęcam do lektury - ma ona swoje lepsze i gorsze momenty, ale satysfakcja z przeczytania takiego klasyka jest bardzo duża :)

Tytuł oryginału: Dracula
Data pierwszego wydania: 1897
Tłumaczenie: Marek Król
Wydawnictwo Zielona Sowa, Kraków 2008
Liczba stron: 364
Moja ocena: 7/10

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Klimat gęsty jak żywica, czyli "Kwestia wiary" Łukasza Kucharskiego

Powieści oparte na motywach wierzeń i demonologii słowiańskiej pojawiają się na rynku jak grzyby po deszczu. Nie powiem, bardzo mnie to cies...