"Historia żółtej ciżemki" - ten tytuł znałam przez wiele lat jedynie ze słyszenia. Wiedziałam, że to literatura dziecięca, napisana stosunkowo dawno, której akcja kręci się wokół budowy ołtarza Wita Stwosza w Kościele Mariackim. Jak mi się podobało? Zapraszam do czytania dalej.
Głównym bohaterem jest mały Wawrzuś, posiadający wybitny talent rzeźbiarski. Niestety nikt w jego wsi - nawet własna rodzina - nie rozumie zapędów chłopca, traktując rzeźbienie jedynie jako fanaberię odciągającą go od obowiązków. Pewnego dnia Wawrzuś tak zatraca się w rzeźbieniu, że znów zaniedbuje obowiązki, a przed karą ucieka do lasu i się gubi...
Powieść Antoniny Domańskiej należy do nurtu literatury dziecięcej, jestem jednak przekonana, że gdybym zaczęła czytać ją w młodszym wieku, to lektura nie sprawiłaby mi szczególnej radości. Powieść napisana została na początku ubiegłego wieku, a dialogi stylizowane są na język staropolski. Słowa narratora sprawiają zatem dużo mniej trudności, jednakże nadal nie jest to język łatwy w odbiorze dla małego czytelnika. Zwłaszcza że dialogów (czy też monologów) jest tu bardzo dużo, tutaj przykład pierwszy z brzegu, z losowo wybranej strony: "Cyby mógł być na świecie drugi cłek z takimi nozami w ocach... Zebym dopatrzył, zali ma lewe ucho, tobym juz wiedział, jaka prawda". Język taki niewątpliwie jest bardzo klimatyczny, możemy się dzięki niemu naprawdę przenieść do XV wieku, ale wątpię, czy dzieci wiele z tego zrozumieją. W dzieciństwie sama czytałam np. "O krasnoludkach i sierotce Marysi" i pamiętam, że momentami prawie nic nie rozumiałam. Obawiam się, że z lekturą tej książki mogłoby być tak samo. Wątpię nawet, czy dzieci zrozumiałyby od razu tytuł książki, w końcu nikt już nie używa słowa "ciżemka".
Dużą zaletą powieści jest natomiast ukazanie XV-wiecznego Krakowa i jego znanych osobistości. Mamy tu zatem postaci takie jak Jan Długosz i Wit Stwosz, a w pewnym momencie tworzenie słynnego ołtarza staje się wątkiem głównym. Oglądanie pracy rzeźbiarzy niejako "od środka" sprawia, że zaczynamy bardziej doceniać - ale i bardziej rozumieć - cały ich trud, a piękno ołtarza zaczyna nam się jawić w całej okazałości. Podczas mojej ostatniej wizyty w Krakowie niestety dostęp do części świątyni bliższej ołtarza był zagrodzony, ale doskonale pamiętam to cenne dzieło z moich dawniejszych wizyt, no i wreszcie - od czego jest Internet ;)
Można by się tu było doczepić do niektórych metod wychowawczych ukazanych w książce, ale staram się nie oceniać takich lektur według współczesnych realiów, Pamiętajmy, że po pierwsze, jest to książka napisana ponad sto lat temu, a po drugie, że akcja dzieje się w wieku jeszcze dużo, dużo wcześniejszym.
Niemniej jednak, przyznam, że powieść rzeczywiście mi się podobała. Nie jest to raczej lektura do chapnięcia na raz, ale jeśli interesuje Was taka wizja Krakowa, to nie będę zniechęcać ;) Mimo wszystko uważam też, że aktualnie największą przyjemność z lektury będą mieć osoby dorosłe, a trochę szkoda, bo historia sama w sobie jest ciekawa, pojawia się nawet czarny charakter, co nadaje akcji nieco dynamiki. Zaczęłam się zastanawiać, czy rozwiązaniem nie mogłoby być ponowne opowiedzenie tej historii przy użyciu współczesnego języka - ale gdzie leżałaby wtedy ta granica, kto miałby decydować, które książki nadają się jeszcze do lektury w oryginale, a które nie? Mam co do takiego pomysłu sama poważne wątpliwości, ale jestem niemal pewna, że bez tego ta powieść stanie się szybko zapomniana, przynajmniej wśród dzieci. A co Wy sądzicie o takich rozwiązaniach?
Czytałam dawno, dawno, ale pamiętam, że mi się podobała.
OdpowiedzUsuńCzytałaś jeszcze jako dziecko? :)
Usuń