piątek, 13 grudnia 2024

O tajemniczej Dziewczynie z Bagien. Delia Owens "Gdzie śpiewają raki"

Kilka lat temu Internet zalała fala pozytywnych recenzji powieści Delii Owens "Gdzie śpiewają raki". Można nawet powiedzieć, że wyskakiwała ona wszystkim książkoholikom z lodówki. Oczywiście i mnie ta historia zaintrygowała, chociaż trochę bałam się rozczarowania (czasem przez taką falę zachwytów mam w stosunku do powieści zbyt wygórowane oczekiwania), więc lekturę odłożyłam na późniejszy czas. Kolejna fala popularności tej książki nadeszła wraz z ekranizacją - dla mnie zaś dodatkową motywacją było to, że piosenkę do filmu napisała specjalnie Taylor Swift i piosenka ta jest przepiękna (posłuchacie jej na końcu wpisu). Ale znów zaczęłam bać się rozczarowania i lekturę odłożyłam na później. W końcu jednak stwierdziłam, że albo teraz, jeszcze na fali emocji z koncertu, albo wcale. I nie żałuję.

USA, lata 50. XX w. U wybrzeży Karoliny Północnej, na mokradłach, mieszka rodzina Clarków, otoczona przez naturę - krzyk mew, szum oceanu, szelest trzcin, brzęczenie owadów - to ich codzienność. Wśród nich mała Kya - otoczona przez kochającą matkę i starsze rodzeństwo. Nie jest to jednak żadna sielanka - warunki w ich domu są ciężkie, a ojciec jest przemocowcem... Pewnego dnia matka Kyi postanawia odejść, niedługo po niej także inni, w poszukiwaniu lepszego życia i w obawie przed ojcem. Zostaje tylko Kya, która będzie musiała nauczyć się, jak żyć - z ojcem, aby nie rzucać się mu w oczy, i jak żyć na mokradłach - aby po prostu przeżyć.

Koniec lat 60. Na bagnach znalezione zostaje ciało Chase'a Andrewsa, miejscowego złotego chłopaka. O zabójstwo ludzie zaczynają podejrzewać Dziewczynę z Bagien...

Jestem szczerze zaskoczona popularnością tej książki. Przyzwyczaiłam się raczej, że na szczytach list bestsellerów widnieją powieści, które się szybko połyka, z popularnością kojarzy mi się raczej fantasy, kryminały znanych i lubianych autorów czy wszelkiej maści romanse. Nie mówię, że to źle - ale dostrzegłam, że literatury pięknej, która osiąga aż taką popularność, jest tam raczej mało (dla mnie "Gdzie śpiewają raki" to bardziej właśnie literatura piękna niż kryminał). A tu proszę - powolna, niespiesznie tocząca się akcja, opisy mokradeł, nie ma nawet szczegółowych opisów scen zbliżeń, co w dzisiejszej literaturze jest rzadkością (ich brak to dla mnie wielki plus! - niestety mam wrażenie, że literatura piękna zaczyna być czasem przykrywką dla erotyku napisanego w bardziej staranny sposób). Nie jest to książka, w której akcja goni akcję - można się za to przy niej nieco wyciszyć, dać myślom poszybować ku mokradłom, usłyszeć delikatny warkot silnika motorówki, plusk wioseł, szum przybrzeżnych roślin, podejrzeć zrywającą się do lotu czaplę. Nasuwa mi się tu porównanie do "Kirke", która swego czasu również była bardzo popularna w bookstagramowej społeczności, a która okazała się rewelacyjna i przepięknie napisana.

W powieści znajdziecie też wątek kryminalny, ale rozkwita on tak naprawdę dopiero pod koniec - wcześniej co prawda pojawia się on regularnie, ale większą siłę rażenia ma opowieść o małej, porzuconej dziewczynce, która musi nauczyć się, jak radzić sobie bez niczyjej pomocy. To, co dzieje się jednak w tym pozornie zajmującym mniej czasu antenowego wątku kryminalnym, zwłaszcza pod koniec powieści, wbija w fotel. Przyznaję, że zmieniałam zdanie na temat tożsamości sprawcy kilka razy i autorce mimo wszystko udało się wywieść mnie w pole, czy też raczej - zostawić na bagnach i pozwolić, aby pochłonęły całkowicie moją kryminologiczną intuicję. Jako prawniczka nie mogę jej tego wybaczyć ;)

Siła tej powieści tkwi w jej klimacie. Już sam fakt, że akcja dzieje się w Stanach Zjednoczonych lat 50.-70. z pewnością do lektury zachęci niejedną osobę. Wyobraźcie więc sobie z jednej strony rozciągające się po horyzont mokradła i bagna, z drugiej bezkresny ocean, a gdzieś między nimi prostą chatę, w której mieszka odrzucona przez społeczeństwo dziewczynka. Gdzieś dalej zaczynają się małe, prowincjonalne miasteczka, w których największymi gwiazdami są chłopcy z lokalnej drużyny futbolowej. A miasta wydają się być położone na drugim końcu świata i kojarzą się jedynie z migotaniem neonów...

Z punktu widzenia biologii dobro i zło mają tę samą barwę.

Powieść zmusza nas też do przemyśleń na temat tego, czym właściwie jest dobro, a czym zło, i czy nasza moralność nie uległa pewnego rodzaju spaczeniu, myląc czasem działania ofiary z działaniami sprawcy? Gdzie znajduje się ta cienka granica? Jest to bardzo interesujący temat rozważań. Czytałam o sprawie byłego męża autorki, u boku którego walczyła ona z kłusownictwem w Zambii w latach 90. W artykułach na ten temat pojawia się temat podejrzeń, iż część obrońców słoni po prostu zabijała kłusowników - uznając, iż nie są oni w tym momencie ofiarami, lecz szkodnikami. Sprawa ta jest po dziś dzień niewyjaśniona, więc nie będę spekulować o winie autorki czy jej rodziny w tym względzie - ale zauważcie, czy rozważania na temat roli kłusowników - ofiar czy sprawców - nie pokrywają się z problemem przedstawionym w powieści Delii Owens? Mam wrażenie, że jakkolwiek autorka odcina się od wywiadów na temat tych kłusowników, to jednak zaczerpnęła z tych doniesień inspirację. 

Żeby nie było tak pięknie, muszę się oczywiście do czegoś przyczepić. Tutaj będzie to czas, w którym Kya nauczyła się czytać i pisać. Nie jestem w stanie uwierzyć w to, że poszło jej tak szybko. Spodziewałabym się raczej, że po pierwszych kilku lekcjach będzie potrafiła raczej przeczytać jakieś proste zdania, a nie długie, trudne wypowiedzi. Na wszystko trzeba przecież czasu, a Kya go miała. Akcja nie wymagała, aby nauczyła się czytać tak szybko, mogła to robić w normalnym tempie ;)

Czy zachęcam? Tak, ale pamiętajcie proszę, że nie jest to powieść z wartką akcją, którą przeczytacie za jednym posiedzeniem i dla której zarwiecie noc. Mimo wszystko jest ona jednak naprawdę bardzo dobra, taka nieoczywista, choć były momenty, gdzie nieco mi się dłużyła. Jednak najważniejsze jest to, że po przeczytaniu ostatniego zdania zostaje ona z nami na dłużej, jeszcze raz wszystko analizujemy, wywołuje ona w nas emocje. Przy tym jest napisana w bardzo staranny sposób, a klimat po prostu się czuje.

PS Zdjęcie z książką musiało być oczywiście zrobione na bagnie :)

Tytuł oryginału: Where the Crawdads Sing
Data pierwszego wydania: 2018
Tłumaczenie: Bohdan Maliborski
Wydawnictwo Świat Książki, Warszawa 2024
Liczba stron: 412
Moja ocena: 8/10

4 komentarze:

  1. Właśnie ja też nie sięgnęłam po tę książkę, bo się obawiałam, że skoro taka popularna, to mnie rozczaruje. Dzięki za tę recenzję, teraz wiem, że muszę też sięgnąć po "Gdzie śpiewają raki" :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mam nadzieję, że Ci przypadnie do gustu, chociażby ze względu na klimat i język :)

      Usuń
  2. Uwielbiam ten utwór. Książki jeszcze nie czytałam, ale mężowi się ogromnie podobała!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cieszę się, że nie jestem osamotniona w moim uwielbieniu! A książkę przeczytaj :D

      Usuń

Zapowiedzi książkowe na styczeń

Cześć! Mam nadzieję, że wybaczycie mi, że w tym miesiącu zapowiedzi publikuję z lekkim poślizgiem, ale wiecie - i tak większość ma premierę ...