środa, 12 marca 2025

O klęsce powstania listopadowego. Juliusz Słowacki "Kordian"

Kiedy w liceum mieliśmy przeczytać "Kordiana", byłam bardzo podekscytowana. W końcu to dramat autora mojej ukochanej "Balladyny", ucieleśnienia wszystkiego, co w dramacie chciałabym znaleźć. Mój zapał ostygł jednak już po przeczytaniu pierwszych kilkunastu stron... jakie to było nudne! Wreszcie po latach sięgnęłam po ten klasyk ponownie. Czy moja ocena się zmieniła?

Kordian to piętnastoletni chłopak snujący rozważania na temat sensu własnej egzystencji. Odpowiedzi szuka w dalekich krajach, w miłości i w wierze, jednakże jej tam nie znajduje. Wreszcie pewnego rodzaju "objawienia" dostępuje na górze Mont Blanc...

O "Kordianie" wypowiedziało się już wielu specjalistów, ale i ja wtrącę swoje trzy grosze - z perspektywy zwykłej czytelniczki. Jak czyta się ten klasyk? Ciężko. Dlaczego? Powodów jest kilka. Po pierwsze, źle rozłożona akcja. Przez prawie połowę książki Kordian nie robi w sumie nic ciekawego. Przeskakuje między scenami, z kraju do kraju, nie ma tu między nimi prawie żadnego związku przyczynowo-skutkowego. Ot, Kordian nudzący się, potem Kordian w podróży. Nie do końca wiadomo, do czego to wszystko zmierza i kiedy zacznie się coś dziać. Kiedy wreszcie dochodzimy do części najważniejszej, dotyczącej spisku koronacyjnego, jesteśmy już zmęczeni. 

Po drugie, brakuje nam kontekstu. W wydaniu, które czytałam, na szczęście był wspaniały wstęp, który dużo mi rozjaśnił w głowie odnośnie genezy powstania dramatu, wydarzeń, do których odnoszą się poszczególne sceny, a nawet nurtów politycznych. Taki wstęp zapewne nie pojawia się jednak w każdym dostępnym wydaniu, a wtedy czytelnik może łatwo stracić z oczu całą otoczkę "Kordiana" - to, co Polaków po upadku powstania listopadowego mogło rozgrzać do czerwoności, nas już w sumie mało obchodzi, bo nie znamy historii powstania aż tak szczegółowo. Nawet jeśli pamiętamy nazwiska dowódców powstania, to nie powiedziano nam, jaką politykę np. w stosunku do Rosji prowadził każdy z nich. A Słowacki w "Kordianie" już w scenie początkowej odnosi się właśnie do takich szczegółów.

Na szczęście później zaczęło się już robić ciekawie. A odkąd car pojawił się osobiście, to akcja rozkręciła się już na dobre. Niestety, to już była sama końcówka książki. Jeśli natomiast chodzi o zakończenie, to zdenerwowało mnie. Co było dalej? Co za cliffhanger! - najgorsze, że miała to być trylogia, a nigdy nie została ukończona. Jeśli ktoś odnajdzie na jakimś starym strychu manuskrypt z dalszym ciągiem tej historii, proszę mnie natychmiast zawiadomić.

No dobrze, wróćmy do pytania zadanego w pierwszym akapicie. Czy po ponownej lekturze moja ocena tego dramatu zmieniła się? Niestety, nie bardzo... Na pewno pomógł wstęp, ale sam dramat nadal oceniam jako w większości nudny i mało angażujący. Smutno mi, oceniając jakiś klasyk - tym bardziej polski - tak nisko, ale muszę być sprawiedliwa...

PS Nie jest to żadna współpraca, bluzkę z "Kołdrianem" pożyczyłam do zdjęcia od brata ;)


Data pierwszego wydania: 1834
Wydawnictwo Ossolineum, Wrocław 1956
Liczba stron: 191
Moja ocena: 4/10

2 komentarze:

  1. O tak, zdecydowanie "Balladyna" była o wiele bardziej ciekawa i porywająca... Kordiana czytałam niedawno i zdecydowanie zgadzam się z opinią.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Aż trudno uwierzyć, że między dramatami jednego autora może być taka przepaść...

      Usuń

Między Londynem a Petersburgiem. Justyna Andrulewicz, Joanna Truchel "Zdrajca i Szaleniec"

Jeśli tęskniliście za klimatem Londynu epoki edwardiańskiej, zwłaszcza w mrocznym wydaniu, nie musicie już więcej szukać. "Zdrajca i Sz...