Brandon Sanderson jest jednym z tych autorów, którzy strasznie wiercą dziurę w brzuchu tym, którzy go jeszcze nie znają, wołając: "Czytaj mnie! Jestem świetny! Wszyscy mnie kochają!", zamiast spokojnie poczekać sobie w kolejce. Pojawia się dosłownie wszędzie i za każdym razem jest bardzo chwalony. Wiedziałam, że nie spocznę, póki nie przekonam się sama, o co tyle hałasu, jednak kiedy udało mi się zdobyć jedną z jego powieści, przez długi czas pomijałam ją w moich czytelniczych planach, obawiając się rozczarowania. Trudne życie książkoholika. Jeśli jesteście ciekawi, czy Sanderson dał radę w starciu z moim krytycznym okiem, zapraszam dalej...
Raoden, książę Arelonu, budzi się pewnego dnia odmieniony przez Shaod. Jego ciało pokryły ciemne plamy, a serce przestało bić, zostaje więc wtrącony do miasta Elantris, siedzibę takich jak on. Dziesięć lat temu Przemiana zrobiłaby z niego srebrzystą istotę o niezwykłej mocy, jednak teraz, kiedy moc odwróciła się z jakiejś przyczyny od mieszkańców Arelonu, zostaje przemieniony w żywego trupa - który nie jest jednak rozkładającym się zombie, lecz bardziej zaczyna powolutku usychać niczym mumia. To tak gwoli wyjaśnienia.
Choć głównych bohaterów jest troje, to właśnie Raodena najbardziej polubiłam. To, co robił w Elantris, przeklętym mieście, jest po prostu niesamowite. Bardzo podziwiałam go za hart ducha, za to, jak potrafił dawać innym nadzieję, mimo że sam wcale nie miał lekko. Raoden to jedna z lepszych postaci, jakie poznałam w tym roku i to głównie on dźwigał cały ciężar tej książki, mimo że jego losy zajmowały tylko 1/3. Raodena nie da się nie lubić i nie podziwiać, to bohater o wspaniałym charakterze, który jednak nie jest ani odrobinę nudny w swojej doskonałości. To ciężka sztuka - opisać bohatera całkowicie dobrego, który nie jest w ogóle mdły - jednak Sandersonowi się udało i za to chylę przed nim czoła.
Oprócz Raodena mamy jeszcze księżniczkę Sarene, osobę piekielnie inteligentną, choć w głębi duszy skrywającą zwykłą dziewczynę, która szuka miłości i cierpi wiedząc, że nie będzie jej ona nigdy dana, że jej charakter raczej odpycha mężczyzn niż przyciąga, a to, że jest wyższa niż większość z nich, dodatkowo jej nie pomaga. Losy Sarene były interesujące, jednak nie mogą się oczywiście równać z losami Raodena ;) Trzecim głównym bohaterem jest Hrathen, kapłan Derethi, który przybył do Arelonu, aby nawrócić jego mieszkańców na "jedyną prawdziwą" religię. I on niestety był mi całkiem obojętny... Rozdziały z jego udziałem starałam się mieć za sobą jak najszybciej, ponieważ zawsze za nim następny w kolejce był... Raoden. Ale tego się chyba domyśliliście.
Akcja rozwija się dosyć wolno. Moja niecierpliwość była spowodowana tym, że rozdziały układały się w kolejności: Raoden, Sarene, Hrathen i od nowa, więc rozdziały o pierwszym z nich połykałam błyskawicznie, a pozostała dwójka przedłużała mi tylko czytanie... Dlatego też, mimo że końcówka książki została rozegrana we wspaniały sposób (znów zasługa działań Raodena) nie mogę dać całej powieści tak wysokiej oceny, na jaką być może zasługuje. Ale to już raczej kwestia mojego uwielbienia do jednego z bohaterów ;)
Mam nadzieję, że nie macie jeszcze dosyć słuchania o Raodenie, pozwólcie mi jednak wpleść go w odpowiedź na moje pytanie z pierwszego akapitu. Tak więc, czy Sanderson mnie zachwycił czy rozczarował, a może był po prostu taki sobie? No cóż, człowiek, który potrafił stworzyć Raodena, musi siłą rzeczy dostać ode mnie kredyt zaufania. I choć świata Elantris nie pokochałam aż tak mocno, żeby książkę zatrzymać przy sobie na wieki, chętnie poczytałabym jeszcze o dalszych losach Raodena (a niestety nic takiego nie ma - panie Sanderson, proszę dopisać ciąg dalszy!). Chyba wezmę się też kiedyś za inne powieści Sandersona, może dostanę i wspaniałych bohaterów, i świat, w który całkowicie wsiąknę :)
Tytuł oryginału: Elantris
Tłumaczenie: Aleksandra Jagiełowicz
Wydawnictwo MAG, 2007
Moja ocena: 7/10
Przyznam szczerze, że pierwsze słyszę o tym autorze i o tej książce. Ale w sumie nic dziwnego, bo powieści z szeroko pojętej fantastyki niekoniecznie zaliczają się do moich klimatów czytelniczych ;). I widzę, że tu też wielkiego szału nie ma, no może poza postacią Raodena, więc nie stracę wiele, jak nie sięgnę po tę książkę ;)
OdpowiedzUsuńTeż rzadko czytam fantastykę :) Ostatnio próbuję się trochę bardziej z nią polubić, staram się poszerzyć moje czytelnicze horyzonty, bo do tej pory strasznie jakoś tę dziedzinę zaniedbywałam. Raoden jest cudowny, ale niestety odniosłam wrażenie, że to głównie dzięki jego wątkowi książka w ogóle zaciekawia, a tak nie powinno być, zwłaszcza że to niezła cegiełka, prawie 700 stron...
UsuńOj, 700 stron to szalenie dużo, dla mnie za dużo na poszerzanie horyzontów ;)
UsuńRaz się żyje :D
UsuńŻyje się raz, ale w kolejce takie stosy książek, że jednak szkoda czasu na poszerzanie horyzontów, na które nie mam wielkiej ochoty ;)
UsuńRacja! Najważniejsze to czytać to, na co się ma ochotę - wtedy czytanie sprawia największą radość :)
Usuń