niedziela, 17 lipca 2022

Co czytała bohaterka "Opactwa Northanger"? Ann Radcliffe "Tajemnice zamku Udolpho"

Jeżeli czytaliście "Opactwo Northanger" Jane Austen (jeśli nie, może zachęci Was moja recenzja), to na pewno pamiętacie, że główna bohaterka była wielką miłośniczką powieści gotyckich - mrocznych, z akcją osadzoną w starych zamkach pełnych tajemnic. Bohaterka ta szczególną miłością darzyła powieść "Tajemnice zamku Udolpho" (autorstwa Ann Radcliffe) - zaś jej przygody są niejako parodią owej książki.

Byłam bardzo ciekawa "Tajemnic zamku Udolpho" i gdy okazało się, że rzeczywiście zostały wydane także po polsku, od razu postanowiłam kiedyś je przeczytać. Chciałam wiedzieć, skąd Jane Austen zaczerpnęła inspirację do napisania swojej znakomitej powieści - i dlaczego właściwie to ta książka została przez nią sparodiowana. Dodatkowo, kiedy czytałam "Emilkę z Księżycowego Nowiu" L.M. Montgomery zauważyłam, że także ta autorka w jednym z rozdziałów lekko prześmiewczo nawiązuje do twórczości Ann Radcliffe. Coś musiało więc być na rzeczy...

Główną bohaterką "Tajemnic zamku Udolpho" jest wkraczająca w dorosłość Emilia St. Aubert. Poznajemy ją w momencie, kiedy wiedzie spokojne, szczęśliwe życie u boku matki i ojca w rodzinnym chateau. Niedługo jednak jej matka umiera, a lekarz zaleca jej ojcu wypoczynek i podróż - dlatego razem wyruszają w wędrówkę przez Pireneje.

A gdzie ten zamek? - moglibyście zapytać. Gdzie mroczne tajemnice? Ano, kilkaset stron dalej... najpierw naczytacie się bowiem opisów piękna Pirenejów, poznacie konkurenta do ręki pięknej, delikatnej, anielskiej Emilii, której wrodzona skromność i słodka prostota czynią ją postacią idealną i bez skazy. Gdy już przez to wszystko przebrniecie i poznacie nawet prawdopodobny czarny charakter (prawdopodobny, bo nie będziecie tego wiedzieć jeszcze na pewno), przejdziecie do opisów zamku i tajemnic. W końcu.

Nie, żartowałam. Przedtem jeszcze czeka Was opis życia w innym miejscu we Francji, a potem ponowna podróż przez Pireneje, następnie zaś opisy uroków Wenecji. Potem znajdziecie się w końcu w zamku Udolpho ;) Stanie się to dopiero około 250 strony - niby niedużo, ale kurczę, niektóre książki mają po tyle stron, a co dopiero wstęp do całej historii! Tym bardziej, że Udolpho jest w tytule powieści, a tu zamku ani widu ani słychu.

No ale dobrze, mamy już to Udolpho, mamy tajemnice, mroczne korytarze itd. Część przygód Emilii rzeczywiście była bardzo ciekawa, zdarzały się nawet momenty, w których nie mogłam się oderwać od całej tej historii. Niestety, przez większość czasu akcja bardzo mi się dłużyła. Liczyłam na jakiś dreszczyk emocji, w końcu mnie bardzo łatwo przestraszyć (dlatego raczej nie czytam ani nie oglądam horrorów). Nie bałam się jednak wcale. Przypomniało mi to inną powieść grozy z rodzaju tych starszych - mianowicie "Frankensteina", który także niczym mnie nie przestraszył.

Bohaterowie są dosyć płytcy i zdecydowanie zbyt idealni. Oni nie rozmawiają - oni prawią sobie nawzajem kwieciste kazania. Emilia była wręcz nieznośnie idealna - uosobienie kobiecości (w znaczeniu piękna i bardzo skromna) i anielskiego charakteru. Jak by to można ująć, wzór cnót niewieścich ;) Na dodatek Emilia cały czas mdleje - a przynajmniej jest tak na początku, z czasem robi się trochę bardziej harda. Można by ją usprawiedliwiać, że jest to po prostu bardzo spokojna, miła, religijna i wrażliwa (może nawet wysoko wrażliwa) kobieta. Ale jednak... sama posiadam te wszystkie cechy (i też zazwyczaj brak mi częstego u bohaterek literackich "pazura"), ale Emilia to był taki ideał, którego nawet ja bym nie zniosła. Można mieć takie cechy charakteru, ale przecież nikt nie jest taki 24 godziny na dobę! - a Emilia nie denerwuje się w książce ani razu, co najwyżej jest jej trochę smutno albo spokojnie przedstawia swoje racje. Zero zdenerwowania. Swoją drogą, to bohater męski się w tej powieści zbytnio nie popisał, a wszystko zostaje mu wybaczone. Bo jest mężczyzną i mógł się zapomnieć? Nie wiem, ale wygląda to bardzo toksycznie, zwłaszcza że sam miał myślenie w stylu "może się pogniewa i przełoży nasz ślub, ale na pewno nie zerwie".

Jest też tutaj nieco zbyt dużo zbiegów okoliczności. Główna bohaterka jest też momentami zbyt bierna - nie dopytuje ojca o jego dziwne zachowanie ani też nie zwiedza sama zamku (poza jedna salą), nie szuka innych wyjść (a taka bierność mogła narazić ją na okropne rzeczy). Niby trochę walczy o swoje, ale też nie naciska.

Nie była to może najciekawsza na świecie lektura, ale przynajmniej zaspokoiłam swoją ciekawość ;) Nie dziwię się wcale, że zarówno Jane Austen, jak i L.M. Montgomery miały z tej powieści taki ubaw. W sumie to jak się na nią spojrzy w taki bardziej humorystyczny sposób to można się nawet w paru "strasznych" scenach zaśmiać ;)


Tytuł oryginału: The Mysteries of Udolpho
Data pierwszego wydania: 1794
Państwowy Instytut Wydawniczy, Warszawa 1977
Tłumaczenie: Wacław Niepokólczycki
Liczba stron: 719 (371 + 348)
Moja ocena: 3/10

4 komentarze:

  1. Książki ne czytałam, ale po takiej recenzji raczej nie planuję. W ogóle ja i klasyka to trochę odrębne sprawy (chyba że chodzi o klasykę fantasy czy sci-fi, to biorę w ciemno!) :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja mam trochę na odwrót, klasyka fantasy i sci-fi mnie trochę przeraża ;) Dopiero ostatnio odważyłam się zabrać za Lema, a do "Władcy Pierścieni" to podchodzę już od ładnych paru lat i na razie nic z tego nie wychodzi...

      Usuń
  2. Chyba kiedyś Ci wspominałam, że mnie też te "Tajemnice zamku Udolpho" ciekawiły, po tym jak czytałam o tej książce w "Opactwie Northanger". I cóż, dzięki Ci za tę recenzję, już wiem, że nie skuszę się na poznanie tej powieści, bo szkoda mi czasu na idealnych bohaterów, kwieciste przemowy i kilkaset stron opisów przyrody ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A proszę, nie ma sprawy ;) Ja lubię opisy przyrody, ale jak są delikatnie wplecione w akcję, a tu to właściwie przez pewien czas akcji nie było, tylko same opisy :D

      Usuń

Klimat gęsty jak żywica, czyli "Kwestia wiary" Łukasza Kucharskiego

Powieści oparte na motywach wierzeń i demonologii słowiańskiej pojawiają się na rynku jak grzyby po deszczu. Nie powiem, bardzo mnie to cies...