wtorek, 5 lipca 2022

O chłopcu, który zbyt długo pozostawał bezimienny. Ewa Winnicka "Był sobie chłopczyk"

Był marzec 2010 roku, gdy grupa chłopców znalazła w stawie w Cieszynie dziwną lalkę. Na tyle dziwną, że jeden z nich postanowił ją sprawdzić dokładniej. Okazało się, że to nie była lalka. To był mały, nieżywy chłopiec.

Brzmi jak początek jakiegoś horroru, ale to stało się naprawdę. Była to jedna z tych spraw, które wstrząsnęły wszystkimi, ale - raczej na jej niekorzyść - szybko ustąpiła w mediach sprawie rangi bardziej światowej, jaką była katastrofa w Smoleńsku w kwietniu tego samego roku. Tak to się dzieje - czasem jedna sprawa zajmuje w mediach miejsce następnej, co jest według mnie raczej smutne. Nawiasem mówiąc, to samo mogliśmy zaobserwować w tym roku. Pamiętamy przecież na pewno doskonale sprawę zaginionej matki i córki z Częstochowy - także ta tragedia dosyć szybko ustąpiła miejsca doniesieniom o wojnie na Ukrainie, nawet informację o ich pogrzebie znalazłam na samym dole internetowych wiadomości. Ale wróćmy do tematu chłopczyka - małego Szymona...

Reportaż Ewy Winnickiej jest reportażem, który wzbudza w czytelniku mnóstwo emocji, nie tylko swoim tematem, lecz także swoją konstrukcją, dawkowaniem informacji. Najpierw uczestniczymy w poszukiwaniach tożsamości martwego chłopczyka, i już już mamy dowiedzieć się, jak rozwiązano tę sprawę, kiedy autorka nagle przenosi nas za kulisy życia jego rodziny. Wracamy do korzeni Szymona, poznajemy dokładnie jego matkę i ojca, a następnie jego dom. Dopiero na samym końcu dostajemy odpowiedź: jak schwytano sprawców? Trzeba przyznać, że pani Winnicka potrafi doskonale utrzymać napięcie od pierwszej aż do ostatniej strony. Aż by się chciało powiedzieć, że czyta się to prawie jak kryminał, ale... cóż, to by było nie w porządku wobec tego biednego chłopca i jego tragedii... Dlatego pamiętajmy: dajemy się przy lekturze ponieść emocjom - i to chyba dobrze, ale nie zapominajmy, że to czyjś tragiczny los i ta książka nie ma nas w żaden sposób zrelaksować ani nic w tym stylu. W tym reportażu ta delikatna granica zostaje - przynajmniej według mnie - w którymś momencie lekko przekroczona, ale może to zależy też od wrażliwości czytającego. Niby jest to wszystko napisane raczej obiektywnym językiem, bez epatowania kwiecistymi opisami, ale jednak czyta się to podejrzanie lekko. Sama niezbyt dobrze się z tym czułam w trakcie lektury. Może wiecie, o co mi chodzi. Chcę być wobec Was szczera, więc mówię, jak jest.

Lektura skłania też do wielu przemyśleń, zwłaszcza w kontekście funkcjonowania rodziny. To bardzo ciężki temat, ale jak niestety wiadomo, zawsze aktualny. Polecam przeczytać więc ku przestrodze. Żeby być sprawiedliwą, muszę jednak jeszcze wspomnieć o dwóch minusach tej pozycji. Pierwszy: znalazłam lekkie nieścisłości. Raz autorka opisuje, w jaki sposób uniknięto powstania luki w systemie szczepień, a raz okazuje się, że taka luka jednak była. Trochę mnie to skonfundowało. Wydaje mi się, że wszystko dobrze zrozumiałam - a nawet jeśli nie, to nie świadczy to zbyt dobrze o przejrzystości tekstu. W pewnym momencie jeden akapit się też po prostu urwał, jakby nie dopisano dalszego ciągu. Kolejnym minusem są zdjęcia, a raczej ich niepodpisanie. Przez to właściwie nie wiedziałam, co dokładnie oglądam ani nawet które to miasto. A opisywanych było kilka.

Polecam ten reportaż, ale postarajcie się trzymać przy jego lekturze emocje trochę na wodzy, z szacunku dla tego małego chłopca. Przeczytajcie i zadajcie sobie pytanie, jak to możliwe, że żaden z bliskich nie zauważył zniknięcia Szymona, łykając jak pelikany bajeczki wciskane im przez sprawców jego tragicznej śmierci. To nie powinno się wydarzyć - a ten biedny chłopiec nie powinien przez tak długi czas pozostawać bezimienny.


Data pierwszego wydania: 2017
Wydawnictwo Czarne, Wołowiec 2017
Liczba stron: 203
Moja ocena: 7,5/10

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Klimat gęsty jak żywica, czyli "Kwestia wiary" Łukasza Kucharskiego

Powieści oparte na motywach wierzeń i demonologii słowiańskiej pojawiają się na rynku jak grzyby po deszczu. Nie powiem, bardzo mnie to cies...