wtorek, 18 października 2022

Polska powieść, amerykańskie realia. Julia Biel "Be My Ever"

Wszechświat uwziął się na mnie. Oto już po raz drugi w ciągu zaledwie trzech miesięcy w moje ręce wpadła książka z nawiązaniami do filmu "Top Gun". Po raz pierwszy sytuacja taka miała miejsce przy "Życiu po tobie" Klaudii Bianek (która to powieść była takimi nawiązaniami wprost nafaszerowana), po raz drugi niedawno przy lekturze "Be My Ever" Julii Biel, w której to główny bohater odziedziczył imię po postaci granej przez Toma Cruise'a (jego matka - matka bohatera, nie Cruise'a - była wielką fanką "Top Gun"). A musicie mi uwierzyć, ja naprawdę wcale nie szukałam motywu tego filmu - nawet go nie lubię!

Everlee, chcąc odciąć się całkowicie od swojej przeszłości, wyjeżdża na odległy (przynajmniej od Arizony) kraniec Stanów - bo aż do New Jersey. Tam, z daleka od rodziny, która się jej wyrzekła, zaczyna studia i poznaje przystojnego futbolistę Mavericka, który - jak się wkrótce okazuje - pisze wiersze i, tak jak ona, również mierzy się z duchami przeszłości.

Mam mieszane uczucia co do tej książki. Niby nie była zła, ale też mnie szczególnie nie porwała. Może to dlatego, że nie kibicowałam bohaterom - a już zwłaszcza nie kibicowałam Everlee. Nie mogłam znieść jej zachowania; w stosunku do Mavericka była niezwykle wredna. Raz go od siebie odpychała chamskimi wiadomościami, zaraz potem biegła do niego jak na skrzydłach, bo "pragnęła się natychmiast w kimś zapomnieć", następnie znów dawała mu kopa w tyłek. Miałam ochotę przylepić do niej wielką kartkę z napisem "TOXIC", tak, żeby Maverick na pewno ją zobaczył i uświadomił sobie, że Everlee najwyraźniej w tej chwili nie ma ochoty, aby ktokolwiek ją ratował.

Kto by pomyślał, że wszystko zaczyna się od kropki. To stwierdzenie jest trochę przewrotne, zważywszy na to, że kropkę zwykle stawia się na końcu zdania albo nad literą i. Tymczasem pewien rosyjski artysta, który zrobił zawrotną karierę w Niemczech, stwierdził odważnie, że właśnie kropka jest początkiem wszystkiego. (...)
Prawda jest taka, że nie ma nic prostszego niż kropka. Kropkę potrafi postawić każdy - dwulatek  i stulatek, analfabeta i osoba doskonale wykształcona, człowiek leniwy i pracowity, marzyciel i realista. Można narysować kropkę i od niej poprowadzić ołówek, pędzel, długopis tam, dokąd zaprowadzi nas wyobraźnia.
Albo drżenie palców.

Przy czytaniu książki utrzymywała mnie głównie ciekawość, czy zgadłam, co takiego strasznego zrobiła w przeszłości Everlee i co właściwie ją wiąże z Dylanem, czy jak mu tam zresztą było. Już jakoś w 1/4 książki założyłam, że będzie to któraś z trzech wymyślonych przeze mnie opcji i... okazało się, że prawie całkowicie zgadłam. Prawie, bo obstawiałam coś jeszcze gorszego. Zaś opcja przyjęta w książce moim zdaniem nie ma za bardzo sensu, [uwaga spoilerowe rozważania] niby na co był Everlee potrzebny Dylan? Niby czemu odpowiedziała w jakiś sposób za zachowanie swojego eks? Że tak powiem, no wtf? Spoko, ogarniam, czemu rodzina się od niej odwróciła, mogła tak zareagować, ale dlaczego prawo także było przeciwko niej? Jak ktoś to zrozumiał, to błagam, niech mi wytłumaczy. [koniec] Oczywiście, jak już wszystko się wyjaśniło (chyba sto stron przed zakończeniem!), to moja motywacja do czytania spadła. No, ale dokończyłam :)

Dużo bardziej mnie zaskoczyła tajemnica Mavericka. Tu obstawiałam coś kompletnie innego. I tu przynajmniej z czytania książki płyną realne korzyści dla naszej wiedzy. Mało tego, jest to wiedza, która może komuś uratować życie. I kurczę, ale mnie korci, żeby Wam powiedzieć, o co chodzi, no bo może serio ktoś tego akurat będzie potrzebował i przeczyta z tej książki chociaż te dwie strony (wyraźnie się one odznaczają). Ale to jednak spoiler, i to ogromny. To może powiem tak: niech tę książkę przeczytają rodzice, nawet tylko dla tego wątku. Jak chcą, to niech jedynie pobieżnie przeczytają o romansie głównych bohaterów, ale niech chociaż spróbują dotrwać do momentu, w którym wszystko zaczyna się wyjaśniać, albo niech postarają się tylko znaleźć ten fragment - będzie to proste, bo wyróżnia się on bardzo pod względem graficznym.

Jak możecie się domyślić, polubiłam Mavericka bardziej niż Everlee, chociaż tak szczerze, to i on nie był typem mojego ulubionego bohatera. Zwyczajnie był bardziej ludzki, ot i wszystko (choć jego podryw zasługiwał jedynie na facepalm). Ale tu pojawia się kolejny problem: narracja jest pierwszoosobowa, prowadzona z dwóch perspektyw - raz mamy rozdział opowiadany oczami dziewczyny, raz chłopaka. I nie podobało mi się, że oni nawet myślą w ten sam sposób. Używają takiej samej składni. Stosują mnóstwo podobnych, żartobliwych metafor. Tak samo bawią się słowem. Poznałam w ten sposób styl Julii Biel (autorki), ale jednocześnie stwierdziłam, że te dwie perspektywy się od siebie absolutnie niczym nie różnią. Tak jakby Everlee była damską wersją Mavericka, a Maverick męską wersją Everlee. Prowadzenie kilku równoległych narracji pierwszoosobowych wymaga mimo wszystko pewnego kunsztu literackiego, umiejętności przekształcenia swojego stylu tak, aby czytelnik mógł poznać każdego narratora po sposobie, w jaki się wypowiada. Tutaj mi tego zabrakło - wszystko było napisane tak samo. Żartobliwie, nawet z pewnym polotem (choć ze zbyt dużą liczbą metafor i porównań nawet jak na mój gust), ale tak samo.

Powieść osadzona jest w realiach uniwersyteckich - pozornie jest tego bardzo dużo, no bo i college, i znajome z akademika, i imprezy studenckie, i kampus, i zajęcia z pisania, na które uczęszczają główni bohaterowie. I klimat tego wszystkiego jest, nie zaprzeczam. Ale! - właściwie tylko te zajęcia pisarskie się liczą, bo Everlee pisze w ramach swego rodzaju terapii, zaś Maverick pisze wiersze. Ale co właściwie oni studiują? Nie za bardzo znam się na amerykańskim systemie studiów, ale czy nie jest tak, że po pierwszym roku studenci muszą jakoś skonkretyzować swoją drogę? Bo o ile Everlee w powieści jest na pierwszym roku, to Maverick jest już na drugim, a nadal o jego kierunku nic nie wiemy (albo mi to gdzieś zupełnie umknęło). Jeśli Wy lepiej rozumiecie ten system, to napiszcie mi w komentarzu :) Zgrzytało mi też trochę wtrącanie zwrotów po angielsku. Wiecie: Maverick coś mówi, mówi, mówi, i nagle wypala: "Coffee time, my dear?". Kurczę, skoro akcja dzieje się w Stanach, to wiadomo, że bohaterowie mówią po angielsku. W tej sytuacji polski = angielski, więc po co jeszcze oddzielne zwroty po angielsku?...

Co natomiast mi się bardzo podobało, to playlista umieszczona na początku książki. W sensie nie konkretne piosenki, ale sam pomysł na jej zrobienie. Aż w połowie były to piosenki One Direction albo osób wchodzących w skład tego zespołu, zanim się nie rozpadł (albo nie zawiesił działalności?) - nie do końca moje klimaty, ale o dziwo coś wpadło mi w ucho - a co, dowiecie się niżej ;) Jest też druga ukryta playlista (z piosenkami zawierającymi słowo "ever"); ją także przesłuchałam, ale podobała mi się mniej. W powieści znajdziecie też całkiem sporo rozmów przez Messengera czy WhatsApp (mniejsza o szczegóły, wiecie o co chodzi) i - co bardzo mi się podobało - występują one w tekście właśnie w tych wszystkich dymkach, z podziałem na lewą i prawą stronę. Strasznie fajnie to wyglądało.

Podsumowując, jeśli chodzi o powieść samą w sobie, to ani nie polecam, ani nie zniechęcam. Natomiast zachęcam do wzięcia ją w rękę i znalezienia tych dwóch stron, które mogą komuś uratować życie. I właśnie z powodu tych dwóch stron (i genialnej pierwszej strony - dywagacje o kropce) podnoszę tej książce ocenę o pół :)


Data pierwszego wydania: 2022
Wydawnictwo Media Rodzina, 2022
Liczba stron: 351
Moja ocena: 5,5/10

Be My Ever / For Ever More


Powieść przeczytałam w ramach maratonu z "Be My Ever" u @ksiazkidobrejakczekolada.

7 komentarzy:

  1. Swego czasu ta książka zalała bookstagram i wtedy miałam chęć na jej przeczytanie. Ale dzięki Tobie już wiem, że się nie skuszę, bo myślę, że te same elementy by mnie irytowały, a playlista, która Tobie akurat się podobała, dla mnie jest z kolei niepotrzebnym dodatkiem (chociaż czytałam kiedyś książkę, w której był to dodatek idealnie dopasowany - o operze ;)).
    Co do "Top Gun", to ja nawet nie oglądałam tego filmu, więc tym bardziej zaskakuje mnie, że trafiasz tak często na nawiązania do niego, bo mi się jeszcze nie zdarzyło ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja akurat widziałam tę powieść tylko o jednej osoby, ale już innych powieści Julii Biel widziałam na Ig na pęczki. Jeśli chodzi o playlistę, to ja ogólnie lubię w książkach takie "smaczki" - a to ktoś poda playlistę, a to jakiś przepis, a to wspomni o czytanej przez bohatera książce. Wszystkie takie wstawki przyjmuję z otwartymi ramionami :D
      Co do "Top Gun", to też nie zdarzyło mi się coś takiego nigdy wcześniej, więc doznałam lekkiego szoku ;) W opisie oczywiście było, że bohater ma na imię Maverick, ale jakoś na to nie zwróciłam uwagi, dopiero w treści wspominano o fascynacji jego matki tym filmem. A znów opis "Życia po tobie" w ogóle nie wskazuje na miłość do tego filmu, a tam nawiązań jest cała masa. Pewnie by mnie to cieszyło, gdybym lubiła ten film, ale dla mnie jest koszmarnie nudny i zbyt patetyczny. Możesz go sobie odpuścić według mnie, choć pewnie niektóre osoby by mnie za takie stwierdzenie zjadły żywcem ;)

      Usuń
  2. O nie, czuję, że to nie dla mnie.
    Przy okazji, zauważyłam, że ostatnio te angielskie wtrącenia są coraz częstsze. To chyba ma być taka "młodzieżowa" stylizacja, ale mnie to jednak razi, zwłaszcza, że nie są to słowa, których odpowiedników po angielsku brakuje tylko po prostu zostają jak dla mnie "dla lansu". Meh.
    Bardzo też nie lubię tego co napisałaś o tym, że "Tak jakby Everlee była damską wersją Mavericka, a Maverick męską wersją Everlee." - to przy narracji trzecioosobowej jest trudne do wytrzymania, ale przy pierwszoosobowej to odbiera połowę radości z książki.
    Co tu dużo mówić, nie będzie to moja kolejna lektura. ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Żeby to jeszcze byli polscy bohaterowie, którzy (jak jedna z moich koleżanek) co drugie zdanie wtrącają właśnie dla lansu angielskie zwroty, ale tutaj? Tu są bohaterowie, którzy z założenia mówią po angielsku i nagle pojawia się to "coffee tiime, my dear?"... Nie kupuję tego. To nawet nie jest wina nieudanego tłumaczenia, po prostu autorka właśnie tak to napisała - to polska powieść.
      Odnośnie tych narracji, kilka razy łapałam się na tym, że myślami nadal byłam przy Everlee i kiedy pojawiły się strony z perspektywy Mavericka, dopiero po paru stwierdzałam, że "coś mi tu nie gra" ;)

      Usuń
    2. Sorki za literóweczkę w "time", nie jestem aż tak kiepska z angielskiego, jak można by pomyśleć, patrząc na mój komentarz ;)

      Usuń

Co, jeśli pod dnem jest coś jeszcze? "Wakacje pod morzem" Marty Bijan

Już kiedy zaczęłam czytać "Muchomory w cukrze" , wiedziałam, że odnalazłam skarb. Uczucia towarzyszące głównej bohaterce, styl aut...