poniedziałek, 24 października 2022

Ukraiński dramat o miłości i zdradzie. Z motywami słowiańskimi! Łesia Ukrainka "Pieśń lasu"

Jakiś czas po wybuchu wojny na Ukrainie zdałam sobie sprawę z tego, że nie znam wcale literatury tego kraju. Ogólnie to jest u mnie raczej dość słabo, jeśli chodzi o znajomość autorów z sąsiednich Polsce krajów. Ale czy to tak do końca moja wina? Wystarczy spojrzeć na rynek książki - są to głównie tłumaczenia z angielskiego, mało które wydawnictwo porywa się na wydawanie książek z innego kręgu kulturowego. Zdarza się jeszcze nawet sporo tłumaczeń z niemieckiego czy francuskiego, no i rosyjskiego, choć w wypadku Rosji i Niemiec są to raczej klasyki, które poznałam jako lektury szkolne. Jeśli więc chodzi o literaturę naszych sąsiadów, to znam niemiecką, rosyjską i czeską. A co ze Słowacją, Litwą, Białorusią i Ukrainą? Ano do tej pory nic.

Zabrałam się więc za poszukiwania książek ukraińskich, które by mnie jakoś zaciekawiły. Moją uwagę zwróciła na siebie "Pieśń lasu" Łesi Ukrainki - jest to dramat już dość stary (bo z początku XX w.), ale za to pełen wątków słowiańskich. I myślę, że dobrze mnie już znacie, więc nie będzie tu dla nikogo zaskoczeniem stwierdzenie, że wpisałam tę książkę na listę "do przeczytania" niemal automatycznie. Bo czy dla fanki słowiańskich motywów w książkach, chcącej zapoznać się z literaturą ukraińską, może być lepszy wybór?

Autorka, Łesia Ukrainka (której prawdziwe nazwisko to Łarysa Petriwna Kosacz-Kwitka), usłyszała legendę o mawce i innych leśnych stworach, kiedy w 1884 r. odwiedziła uroczysko niedaleko swojego domu rodzinnego. Jak sama przyznawała, postać mawki urzekła ją i pozostała w jej pamięci na całe życie. Próbowałam sama znaleźć w Internecie coś na temat tego leśnego demona, ale to, co znalazłam, nie było zbyt satysfakcjonujące. We wszystkich znalezionych przeze mnie źródłach mawka była uznawana za coś z rodzaju rusałki, a więc złośliwego demona wabiącego młodzieńców, a następnie załaskotującego ich na śmierć. Tymczasem w dramacie Łesi Ukrainki mawka jest dobrym, leśnym demonem, uosobieniem piękna. Czy to możliwe, żeby tego samego demona postrzegano w tak skrajnie odmienny sposób? Najwidoczniej tak - w końcu Łesia Ukrainka oparła swój dramat na legendzie, którą sama usłyszała jeszcze w XIX w. w małej, ukraińskiej wsi... A to właśnie na takich legendach i przekazywanych dalej opowieściach opiera się nasza wiedza o demonologii.

"Pieśń lasu" to opowieść o Mawce - demonie leśnym, a jednocześnie pięknej dziewczynie, która zakochuje się w człowieku, młodym Łukaszu, i to z wzajemnością. Mawka postanawia porzucić całe swoje dotychczasowe życie dla wielkiej miłości - w końcu, jak powiedział jej ukochany, ludzie łączą się ze sobą na całe życie, nie to, co ulotne duchy, pozostałe demony, które bawią się swoimi uczuciami...

Jest to dramat w rzeczywistości bardzo smutny, choć zaczyna się kolorowo. Mawka, chociaż jest leśnym demonem, jest także po prostu pragnącą miłości i ciepła dziewczyną, z którą wiele kobiet mogłoby się utożsamić. Na początku związku czuje się kochana i piękna, Łukasz zachwyca się jej urodą i robi jej wianek ze świetlików, które w jej ciemnych włosach lśnią jak gwiazdy - jednak wraz z upływem czasu ten sam chłopak staje się toksyczny, a Mawka traci wiarę w siebie. Ile to jest na świecie takich historii? Ile historii o zdradzie, o toksycznym związku, o odrzuceniu, a nawet o typowej złej teściowej? Jest ich bardzo dużo i właśnie z tego powodu w czasie lektury jest nam Mawki tak bardzo szkoda. "Pieśń lasu" to właśnie takie studium toksycznego związku; związku, w którym kobieta poświęca dla mężczyzny wszystko, a nie otrzymuje nic w zamian.

W dramacie występują również inne słowiańskie demony - są np. niechrzczeńce, wodnik i rusałka. Rośliny mają tutaj swoją własną mowę, której człowiek nie rozumie, a las jest miejscem magicznym i zachwycającym, przynajmniej dopóki na horyzoncie nie pojawią się ludzie... Klimat dramatu przypomina mi trochę "Balladynę", a trochę "Sen nocy letniej" - niemniej jednak, "Pieśń lasu" porusza nieco inny temat, i to taki, który nadal jest aktualny.

W środku znajdziemy też liryki autorstwa Łesi Ukrainki, razem ze wstępem zajmują one pierwsze 106 stron, sam dramat zaś 151, więc niedużo, zwłaszcza że format książki jest mały. Miałam pokusę, żeby ominąć wiersze i przejść do samego dramatu, ale ostatecznie przeczytałam wszystko. I rzeczywiście, to dramat podobał mi się najbardziej, jednak w wierszach ciekawe było to, że w niektórych z nich także pojawiały się wątki słowiańskie, wspomniany został np. Perun czy kwiat paproci. Jeśli więc niestraszne Wam czytanie dramatu i lubicie wątki słowiańskie w książkach, to polecam :)


Tytuł oryginału: Лісова пісня
Data pierwszego wydania: 1912
Państwowy Instytut Wydawniczy, 1989
Liczba stron: 257
Moja ocena: 6,5/10

2 komentarze:

  1. Zacznę od tego, że całkowicie zgadzam się z Twoim pierwszym akapitem - czuję dokładnie tak samo, tak jak Ty mało znam literatury naszych sąsiadów i mam poczucie, że jednak po części to może moja wina, ale po części także rynku książki, który stawia głównie na autorów z Ameryki, Anglii itp. Kiedyś była taka dyskusja na temat fantastyki, którą mamy na wschodzie fenomenalną - świeżą, intrygującą, dobrze napisaną, często naprawdę zabawną i w dodatku z rodzimymi wątkami, ale nie ma komu jej wydawać. Wyjątkiem wydawał się Papierowy księżyc, ale cały czas czekam na trzeci tom Sztyletu od Aleksandry Rudej, a to już będzie kilka lat. :D
    Co do samej książki to brzmi bardzo interesująco, zwłaszcza, że ja naprawdę lubię dramat. A taki ze słowiańskimi klimatami to brzmi jeszcze 10x ciekawiej. Więc dopisuję do listy!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Też bym chętnie poczytała więcej takich książek. Właśnie na przykładzie literatury ukraińskiej widzę, że - nawet szukając czegoś specjalnie z tego kraju - wybór jest bardzo mocno ograniczony. Ciężko było mi znaleźć więcej pozycji dla siebie, przeczytałam jeszcze jedną książkę ("Słodka Darusia"), ale to był raczej cięższy emocjonalnie kaliber, a ja najchętniej bym poczytała fantastykę albo kryminał, słowem, chciałabym sprawdzić też coś lekkiego.
      Cieszę się, że Cię zachęciłam do przeczytania tego dramatu, z tego, co piszesz, to może Ci się on naprawdę spodobać :D

      Usuń

Co, jeśli pod dnem jest coś jeszcze? "Wakacje pod morzem" Marty Bijan

Już kiedy zaczęłam czytać "Muchomory w cukrze" , wiedziałam, że odnalazłam skarb. Uczucia towarzyszące głównej bohaterce, styl aut...