czwartek, 15 listopada 2018

Remigiusz Mróz "W cieniu prawa"


- Jak się nazywasz?
- Erik.
- Erich?
- Matka zawsze twierdziła, że Erik - zaoponował. - Po polsku Eryk, po niemiecku Erich, a ja według niej byłem gdzieś pośrodku.

Galicja, rok 1909. Erik Landecki, pochodzący ze zgermanizowanej rodziny Ślązaków, zostaje przyjęty na stanowisko czyścibuta w austro-węgierskim dworku. Wszystko układa się po jego myśli, dopóki nie zostaje zamordowany dziedzic rodu von Reignerów, Julius. Erik, jako nowa osoba we dworze, zostaje oskarżony o morderstwo...

Przyznam, że początkowo książka mnie zachwyciła. To taki kryminał w stylu retro, a więc coś, z czym jeszcze nigdy wcześniej nie miałam do czynienia. Wszyscy bohaterowie są jak żywi, a akcja niesamowicie wciąga. Naprawdę nie mogłam się oderwać, pochłaniając stronę za stroną. Jeszcze większe oczy zrobiłam, kiedy okazało się, że zagadka zostaje rozwiązana już w połowie książki. Potem z takiego właściwego kryminału "W cieniu prawa" przerodziło się bardziej w powieść o zemście. Nie spodziewałam się tego, ale muszę przyznać, że to ciekawy zabieg i bardzo mi się spodobał.

Taki zachwyt trzymał mnie niemal do samego końca. Potem jednak - gdy do zakończenia zostało już naprawdę malutko - coś się popsuło. A konkretniej, czytelnik dostał za dużo brutalności. Akcja zaczęła bardzo przypominać kawałki "Ekspozycji" i "Deniwelacji", a co za dużo, to niezdrowo. W każdym razie mi zaczęło na pewnej stronie robić się po prostu niedobrze. Za to więc minus.

Skoro już przy minusach jesteśmy, to wspomnę jeszcze o jednym. Erik jest postacią bardzo dobrze wykreowaną pod względem charakteru, ale w jego przypadku tło historyczne - że tak je nazwę - trochę nie trzymało się kupy. Chodzi mi o to, że, jako syn prostej chłopki, momentami wydawał mi się zbyt inteligentny i oczytany. Taka osoba raczej nie powinna wiedzieć, co oznacza wyrażenie "faux pas" albo kim byli Sherlock Holmes i Moriarty. Tym bardziej, że kilkadziesiąt stron później narrator mówi, że Erik ledwo składa litery, ale jakoś mu to idzie. A potem mamy postać prawdziwego austriackiego chłopa, który nie jest nawet w połowie tak inteligentny jak Erik, wywodzący się przecież z takich samych kręgów. Nie zapominajmy, że to był 1909 rok.

Myślę, że na te dwa minusy można jednak przymknąć oko, bo i książka jest naprawdę niezła. Szkoda mi trochę, że autor przedobrzył, ale cóż - tak to bywa, nikt nie jest ideałem.

Wydawnictwo Edipresse Polska, 2017

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Zapowiedzi książkowe na marzec

Jakoś nie idzie mi w tym roku. Zaplanowałam tyle postów, a czasu na pisanie jak na lekarstwo. Chciałam Wam jeszcze opowiedzieć o dwóch absol...