Na pewno znacie jakieś książki, które miały ogromny potencjał, ale w których został on w pewien sposób zaprzepaszczony. Smutno mi trochę to mówić, ale ja odebrałam "Behawiorystę" właśnie w taki sposób. No bo kurczę, był świetny pomysł, bohaterowie, z których można naprawdę dużo wycisnąć, dylemat moralny do rozstrzygnięcia... Mogło być tak pięknie, a jednak nie było.
Pomysł na książkę sam w sobie był naprawdę znakomity. Zaczyna się mianowicie od tego, że pewien zamachowiec zajmuje przedszkole, grożąc, że wszystkich w nim pozabija. Co gorsza, emituje z tego miejsca przekaz na żywo - "Koncert krwi". To widzowie mają wybrać, które z osób w przedszkolu przeżyje - dziewczynka czy jej opiekunka - a na wybór daje za mało czasu, aby policja mogła zdążyć uratować wszystkich. A to dopiero początek historii, bo wkrótce zaczynają pojawiać się nowe "Koncerty krwi"... Czyje życie okaże się dla widzów bardziej wartościowe? Czy w ogóle mamy jakiekolwiek prawo o tym decydować?
To właśnie wokół takich dylematów skupia się w większości akcja książki. Autor powołuje się wprost na inspirację tzw. "dylematem wagonika" - myślę, że osobę, która o nim nigdy wcześniej nie słyszała, mógłby on bardzo zaszokować, ja jednak problem ten już znałam z pewnych warsztatów filozoficznych, w jakich uczestniczyłam parę lat temu, więc nie było to dla mnie żadną nowością. Pamiętam, jak bardzo przeżyłam wtedy te warsztaty, teraz jednak emocje wcale nie wróciły, co było dla mnie jednak zaskoczeniem, bo zwykle bardzo mocno przejmuję się takimi rzeczami. Być może opis "dylematu wagonika" przedstawiony został w książce zbyt skrótowo i pobieżnie, można było poświęcić na to parę stron więcej.
Co zaś się tyczy głównych bohaterów, to byli oni ciekawi, nieco inni niż w pozostałych książkach autora. Zwykle mamy do czynienia z bohaterem "butnym", żywiołowym, wystarczy przypomnieć sobie chociażby Forsta, Chyłkę czy Erika Landeckiego. Tutaj zaś mamy Gerarda Edlinga, byłego opolskiego prokuratora, kontrolującego bardzo swoje ruchy, nieco enigmatycznego. Poza tym, co również odróżnia go od innych bohaterów, jest specjalistą od kinezyki - bada więc komunikację niewerbalną, odczytuje mowę ciała. Także antagonista, nazwany Kompozytorem, był ciekawą postacią, sprytną, potrafiącą wystrychnąć policję i prokuraturę na dudka. Manipulował on ludźmi, dawał im przekonanie, że wszystko od nich zależy, a jednocześnie dokonywał bestialskich czynów.
Ciekawe były motywy muzyczne - "Koncerty krwi", postać Kompozytora, a w tle muzyka klasyczna. Do tego te wszystkie urocze, rozczulające nutki między poszczególnymi rozdziałami - bardzo ładnie to wszystko wyglądało. Niestety rozczarowałam się na końcu, bo myślałam, że motyw muzyczny ma jakieś znaczenie dla sprawy, a tymczasem on tam chyba po prostu był, aby był i tyle.
Niestety znalazłam też parę błędów - niby małych, ale jednak w dużym stopniu zaważyły na odbiorze całości. To tak, jakbyśmy siedzieli sobie spokojnie w sali, a tu ktoś nagle zgrzytnął paznokciem po tablicy - wiecie, niby chwila, a potem jednak humor się psuje. Tak więc, po pierwsze, kiedy już śledczy znali imię i nazwisko Kompozytora, nie pomyśleli nawet, aby poszukać jago nauczycieli i znajomych z podstawówki czy liceum chociażby, a na pewno przecież tacy byli. Mogłoby to chyba pomóc w nakreśleniu jego rysu psychologicznego, a tymczasem zajęto się jedynie jakimś mglistym tropem księdza, który obejmował parafię, gdy zginął ojciec mordercy. Po drugie, uznano parki narodowe za synonim parków krajobrazowych (gdzie korekta?). Po trzecie, myślę, że najgorszą sławą cieszy się w Warszawie Praga Północ (szczególnie okolice Ząbkowskiej), a nie Praga Południe. Przecież ona jest spoko. No ale dobra, może autora bardziej przeraziła ta druga, nie wnikam. I po czwarte, nie wiem, czemu Edling odrzucił powołanie się na stan wyższej konieczności. Bo co, bo uznał, że przekroczył zasadę proporcjonalności? Przecież w takim wypadku mógł powołać się na § 3 art. 26 kk, gdzie czytamy, że "w razie przekroczenia granic stanu wyższej konieczności, sąd może zastosować nadzwyczajne złagodzenie kary, a nawet odstąpić od jej wymierzenia".
Tak więc ogólnie "Behawiorystę" czytało się naprawdę fajnie, książka ta zapewniła parę godzin dobrej rozrywki. Czegoś mi jednak zabrakło, tak, jak powiedziałam na początku, potencjał był, i to naprawdę duży, tylko niestety nie do końca wykorzystany. Myślę jednak, że wielu osobom może się bardzo spodobać, bo przecież nie jest to książka zła, absolutnie! Po prostu dla mnie był to taki ot, przeciętniaczek. Czytałam już lepsze książki pana Mroza, stąd wiem, że stać go na jeszcze więcej :)
Wydawnictwo Filia, 2017
Książkę przeczytałam w ramach maratonu z Remigiuszem Mrozem u @zaczytana_tak_po_prostu (Instagram).
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz