Właściwie to nie wiem za bardzo, co mam napisać o tej książce. Montgomery to moja ukochana autorka, a stworzoną przez nią Anię bardzo lubię, mimo to jednak w tej części coś mi po prostu nie zagrało i nawet nie wiem, co - ciężko mi to przyznać, ale musiałam przez nią trochę "brnąć".
Chyba po prostu nie odczuwałam tu takiego klimatu jak w pozostałych książkach autorki, brakowało mi trochę opisów pięknego krajobrazu, nie mamy tu bowiem ani tak dużo lasów i uroczych polanek jak np. w "Ani z Zielonego Wzgórza", ani też nie odczuwamy morskiej bryzy jak w "Wymarzonym domu Ani".
Być może pewien wpływ miała na to także zbyt duża liczba bohaterów... Chociaż bowiem w tytule mamy Anię, nie jest to tak naprawdę całkowicie książka o niej. Może bardziej w 1/3... A reszta to już przygody jej dzieci - to prawda, bardzo miłych, ale to już jednak nie to samo...
Jest więc najstarszy, Kuba, i jego poszukiwania psiego przyjaciela. Dalej Walter, melancholijny i poetyczny. Nan z wyobraźnią, nad którą trochę nie panuje i z wątpliwościami co do swego "ja". Di, która nie ma szczęścia do przyjaciółek. Shirley, ulubieniec służącej Zuzanny, jakoś tak pominięty, jako jedyny nie ma swojego opowiadania. I mała Rilla z dziecięcymi problemami.
Nie ma w tym tomie zbyt wiele radości życia, mimo tego, że wszystkie opowieści kończą się szczęśliwie. Wszystko jest jakieś takie smutne, przygody dzieci tak naprawdę skłaniają nas do przemyśleń na temat tego, jak wielką krzywdę mogą wyrządzić ludzie ludziom, nawet dzieci dzieciom. To one są w tym tomie według mnie najbardziej okrutne i zawistne. To przykre, bolesne, ale prawdziwe.
Swoją drogą trochę smutne było, jak życie Ani zderzyło się z rzeczywistością - zawsze żałowałam, że po śmierci rodziców Gilberta (który był jedynakiem) Blythe'owie nie wrócili do Avonlea. Co się stało z jego dawnym domem? Nawet Ania sądziła, że z tym miejscem Przystań Czterech Wiatrów nie może się równać: "Od dawna mieszkała w Glen St. Mary, tam był jej dom, ale Avonlea miało w sobie coś, czego Glen St. Mary nigdy mieć nie mogło". O wszystkim jednak zadecydowała praca Gilberta, który miał dużą renomę w okolicy. No i dzieci wolały Złoty Brzeg...
Recenzja wyszła bardzo krótka, ale szczerze mówiąc, to już nic więcej nie przychodzi mi do głowy... "Ania ze Złotego Brzegu" to książka pozornie radosna i szczęśliwa, ale tak naprawdę jednak bardzo przepełniona smutkiem. Myślę, że warta przeczytania, ale już bardziej nie jako dalsze przygody Ani, lecz portret jej rodziny, w którym szczęśliwe chwile przeplatają się nieustannie z tymi gorszymi.
Tom VI serii o Ani
Tytuł oryginału: Anne of Ingleside
Tłumaczenie: Aleksandra Kowalak-Bojarczuk
Wydawnictwo Literackie, 2005
Ania z Zielonego Wzgórza / Ania z Avonlea / Ania na uniwersytecie / Ania z Szumiących Topoli / Wymarzony dom Ani / Ania ze Złotego Brzegu / Dolina Tęczy / Rilla ze Złotego Brzegu / Ania z Wyspy Księcia Edwarda
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz