piątek, 19 lipca 2019

Lucy Maud Montgomery "Ania z Wyspy Księcia Edwarda"

Był taki czas, kiedy byliśmy młodzi,
Kto bał się walk? Dziś - starość już doskwiera.
I nawet tchórz też stawał się odważny,
Czy wtedy ktoś z nas lękał się umierać?
A zbrojny lud diabelskim wybuchł śmiechem
I zapach krwi piekielną radość wzniecił,
I była noc, gdy z rąk mych zginął człowiek,
I tyle gwiazd, i księżyc jasny świecił.

Tak młody był, że mógł być moim bratem,
Nie czułem nic, patrzyłem nań wesoło,
Jak kuli strzał śmiertelnie wskroś go przeszył,
Tak smukły był i tak miał blade czoło...
Uniosłem broń w geście mojego męstwa,
A wokół wróg i martwe, krwawe ciała
I zapach krwi, co jeszcze ostygała,
I tryumf mój, i gorzki smak zwycięstwa.

Kiedy po raz pierwszy wzięłam do ręki "Anię z Wyspy Księcia Edwarda", wiedziałam od razu, że to będzie coś wielkiego. Nie miałam pojęcia, dlaczego tak by miało być, ale po prostu to przeczuwałam. I tak rzeczywiście jest.

Dlatego też chcę od razu na wstępie zaznaczyć jedną rzecz. Tytuł polski nie odzwierciedla istoty tej powieści, nie są to, jak nam mówi okładka, "przygody Ani" (co za nędzny chwyt marketingowy), lecz opowieści o losach jej sąsiadów i znajomych, z których nie wszyscy za rodziną Blythe'ów przepadają. Moim zdaniem lepiej byłoby przetłumaczyć tytuł tej książki dosłownie - "Blythe'owie są cytowani" - bowiem rzeczywiście, są oni cytowani wszędzie i wciąż.

Ten, kto czytał kiedykolwiek cykl o Ani chronologicznie, według daty wydania, zauważył z pewnością, że z biegiem lat autorka coraz częściej sięgała po trudne tematy - mamy to także i tutaj, nie jest to więc żadną nowością w dorobku Montgomery, należy jednak odnotować ten fakt. Jest więc przede wszystkim piętno, jakie na wszystkich odcisnęła Wielka Wojna. Jest śmierć, nienawiść, zdrada i choroba psychiczna, morderstwo, pijaństwo, przemoc. Ale jest także, jakby dla równowagi, miłość, przyjaźń i oddanie. Świat nie jest czarno-biały i autorka nieustannie nam o tym przypomina.

Tym, co się szczególnie rzuca w oczy w powieści, jest zabawa formą, w stopniu tak dużym, jak to się u Montgomery jeszcze nigdy nie zdarzało. Mamy tu bowiem połączenie liryki, epiki i dramatu. W książce przeważają opowieści o mieszkańcach Glen St. Mary i okolic (w których to opowiadaniach znaleźć możemy wzmianki o tym, co dzieje się w rodzinie Blythe'ów), pomiędzy nimi jednak autorka umieściła wieczorki poetyckie w Złotym Brzegu, gdzie Ania razem z rodziną czyta wiersze swoje i Waltera (te w drugiej części książki). I tych wierszy jest tutaj całkiem sporo, jako ciekawostkę należy też dodać, że rozmowy mieszkańców Złotego Brzegu, jakie występują między czytaniem wierszy, napisane są z podziałem na role - jak w dramacie. Wspomnę też, że powieść podzielono na dwie części - większa z nich dzieje się przed wybuchem I wojny światowej, druga zaś już po jej zakończeniu.

I, choć część pierwsza powieści również bardzo mi się podobała (szczególnie zwróciłam uwagę na opowiadania "Paru głupców i jedna święta" - to lekki thriller - oraz "Pojednanie"), to jednak właśnie część druga ścisnęła moje serce, dostarczając pełen wachlarz emocji. W każdym z tych trzech elementów, o których wspomniałam wcześniej - a więc liryki, epiki i dramatu - znalazłam coś, o czym długo nie zapomnę. Są więc pewne dwa wiersze - "Sny panny młodej" - napisany z perspektywy umarłej, która zza grobu widzi, jak krótka i ulotna była miłość jej ukochanego - oraz "Pokłosie", fragment którego przytoczyłam na początku wpisu. Następnie niesamowite opowiadanie "Niepozorna kobiecina", które w pewien sposób przypomniało mi atmosferę rodem z "Wichrowych Wzgórz". Wow. I wreszcie finałowa rozmowa między Anią i Kubą, w której mowa jest o Holokauście.

Tak, dobrze usłyszeliście. Akcja książki urywa się już w czasie II wojny światowej. A wcześniej obserwujemy, jak wnukowie Ani i Gilberta szykują się na wojnę. Przerażające. Przecież już wcześniej wybuch Wielkiej Wojny wywrócił spokojne życie Ani do góry nogami, wtłaczając w nie porażającą ilość smutku i cierpienia. Wtedy jednak bohaterowie pocieszali się tym, że wojna może być ofiarą za nowe, lepsze czasy. Teraz ten idealistyczny domek z kart po prostu runął. Nawet Ania przyznaje, że całe to poświęcenie zdało się na nic, że jest bezowocne.

Wokół tej powieści narosło parę legend i mitów, między innymi ta o zdradzie Gilberta. Na szczęście okazało się, że to nie miało miejsca, że są oni ze sobą nadal szczęśliwi. Ktoś chyba za bardzo wziął sobie do serca słowa pewnej staruszki, która w powieści posądzała każdego o złe zamiary i zwykłą rozmowę potrafiła zamienić w widmo romansu. Spotkałam się również z oburzeniem, że Gilbert powiedział Ani, że wtedy, w szkole w Avonlea, na samym początku, chciał, aby zostali przyjaciółmi. No rzeczywiście, coś strasznego! Ja nie rozumiem tego oburzenia, zwłaszcza że zaraz potem następuje wymiana zdań świadcząca o tym, że małżeństwo nadal pała do siebie uczuciem.

Moim zdaniem powieść ta jest doskonałym zwieńczeniem całego cyklu. Jeśli więc również lubicie tę serię, a obawiacie się z jakichś względów, że się tym tomem rozczarujecie, to śmiało po niego sięgnijcie. To ta sama Montgomery, ten sam styl i ta sama niesamowita ironia. Ale też momentami humor - wspaniała powieść! Jeśli więc miałabym wspomnieć o jakichś minusach, dotyczyłyby one głównie nieporadnego miejscami tłumaczenia - chodzi mi o tytuł i to, że tłumacz nie mógł się zdecydować, czy w powieści ma być Flora, czy Faith. Trochę głupio. Jeśli zaś chodzi o błędy popełnione przez Montgomery, to według mnie źle zrobiła, podając tekst "Kobziarza" - miał być poemat, który porywał tłumy, a wyszedł z tego słaby wierszyk. Szkoda.


Tom IX serii o Ani
Tytuł oryginału: The Blythes Are Quoted
Tłumaczenie: Paweł Ciemniewski
Wydawnictwo Literackie, 2011
Moja ocena: 10/10


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Klimat gęsty jak żywica, czyli "Kwestia wiary" Łukasza Kucharskiego

Powieści oparte na motywach wierzeń i demonologii słowiańskiej pojawiają się na rynku jak grzyby po deszczu. Nie powiem, bardzo mnie to cies...