Są takie książki, które mogą wywrzeć na czytelnika duży wpływ - zmienić sposób patrzenia na świat, otworzyć oczy na jakiś problem czy też skłonić do jakiegoś czynu. Weźmy sobie chociażby Marka Davida Chapmana, który zastrzelił Johna Lennona, a który to w chwili dokonania morderstwa miał przy sobie egzemplarz "Buszującego w zbożu". Albo jeszcze John Hinckley Jr., sprawca nieudanego zamachu na Ronalda Reagana. Ten to już w ogóle miał obsesję na punkcie "Buszującego w zbożu", chciał nawet zmienić sobie nazwisko na Holden Caulfield, czyli tak właśnie, jak się główny bohater nazywał.
Żeby Was jeszcze bardziej zaciekawić, wspomnę tylko, że jest to jedna z najbardziej cenzurowanych amerykańskich książek XX wieku. Powodem był wulgarny język Holdena i ogólnie jego demoralizujący wpływ na młodzież. Teraz zaś, o ironio, "Buszujący w zbożu" znajduje się na liście lektur licealnych i szkół wyższych we wszystkich krajach angielskojęzycznych.
"A cóż to w takim razie za książka?", można zapytać. Zanim więc opowiem, jaki wpływ wywarła na mnie, spieszę z szybkim zarysem fabuły. Zaczyna się mianowicie od tego, że Holden po raz kolejny wylatuje ze szkoły. Ma w niej niby zostać jeszcze kilka dni, ale jemu już się nie chce jej oglądać, postanawia więc uciec na parę dni do Nowego Jorku. Następnie snuje się to tu, to tam, i to jest cała akcja.
Widzimy więc, jaki to z tego Holdena buntownik. Uczyć się nie chce, ucieka ze szkoły, pije dużo alkoholu, włóczy się po jakichś klubach. Nie jest to osoba, którą można obdarzyć jakąś szczególną sympatią, ale przecież i on właściwie nie lubi nikogo poza swoją siostrzyczką Phoebe. A jednak muszę przyznać, że Holden gawędziarzem jest niezłym - bo to on całą historię opowiada - czytelnik nie nudzi się ani przez moment. Nie jest to jednak zasługa szybkiej akcji, lecz właśnie sposobu, w jaki Holden przedstawia nam widziany przez siebie świat. Oprócz głównego wątku serwuje on nam niezliczoną ilość dygresji, które jednak nie nużą, a nawet można się czasem uśmiechnąć pod nosem.
Co mi się jednak nie podobało, to hipokryzja Holdena, której on sam nie widzi i nawet nie zdaje sobie z niej sprawy. Chodzi mi o jego relacje z dziewczynami. Pobił on jednego chłopaka za to, że nie szanuje Jane tak, jak powinien, sam zaś wszystkie inne dziewczyny - poza Jane właśnie - traktuje niezwykle przedmiotowo; myśli tylko o tym, jak by tu jakąś pocałować, a potem namówić na coś więcej, bo nie chce już być prawiczkiem i bardzo mu to wadzi. Jest zły, że wiecznie mu coś staje na przeszkodzie, w ogóle pod tym względem zachowuje się jak idiota i wymaga od innych tego, czego sam nie przestrzega. A żeby było śmieszniej, sam powtarza wielokrotnie, że nie cierpi fałszu i obłudy. Za symbol staczania się społeczeństwa na dno uważa kino. Kina nienawidzi i stracił szacunek do brata tylko dlatego, że ten zaczął pracować w Hollywood.
Jakie więc wrażenie wywarła na mnie ta powieść? Otóż, nijakie. Ta książka mnie ani ziębi ani grzeje. Taka ot, do przeczytania i zapomnienia. Szczerze mówiąc, nie wiem, co w niej jest takiego szczególnego, dla mnie to jednak zwykła książka o momentami sympatycznym (relacja z Phoebe), a w większości jednak bardzo niestabilnym emocjonalnie nastolatku. Nie brzmi jakoś super i super nie jest, ale myślę, że warto było sprawdzić, o co ten cały szum. Aż strach pomyśleć, jaki wpływ wywarłaby na wspomnianych w pierwszym akapicie osobach np. "Zbrodnia i kara", skoro nawet taki "Buszujący w zbożu" tak mocno na nich zadziałał.
Tytuł oryginału: The Catcher in the Rye
Tłumaczenie: Maria Skibniewska
Wydawnictwo Iskry, 1998
Moja ocena: 5/10
Książkę przeczytałam w ramach rocznego maratonu "Światura" (czyli czytania klasyki) u Okonia w sieci (YouTube).
Witam. Czytałam i nic nie pamiętam - trzeba się przyznać. Pozdrawiam :)
OdpowiedzUsuńCzasem i tak bywa :) Zanim zaczęłam opisywać swoje wrażenia tutaj, bardzo przeszkadzało mi, że często nawet nie pamiętałam imion głównych bohaterów :( Jakoś niektóre powieści całkiem ulatywały mi z pamięci...
Usuń