środa, 24 marca 2021

O tym, że życie jest czarodziejską opowieścią - Zbigniew Brzozowski "Złota kareta"

Znacie pewnie to uczucie, kiedy sięgacie po jakąś książkę i okazuje się, że była napisana jakby specjalnie dla Was. Mi to uczucie zdarza się dosyć rzadko, ale czasem... czasem następuje jednak taki moment, w którym czytam pierwszą stronę, drugą, trzecią... i już wiem, że ta książka musiała do mnie trafić. Przeznaczenie.

"Złota kareta" jest jedną z takich książek. Malutka, cienka, niepozorna. Miała tylko jedno wydanie, i to pod koniec lat 80. Trafiłam na nią w sieci już dawno, bo na blogu, który przestał istnieć ładnych parę lat temu (a szkoda...). Do dziś pamiętam zachwyty nad powieścią, która w piękny sposób czerpie z etnografii. A ponieważ, jak wiecie, w ostatnim czasie lubię znajdywać "słowiańskie" perełki, przypomniał mi się ten tytuł. I już wiedziałam, że muszę go przeczytać jak najszybciej, bo coś mnie do niego nieodparcie przyciągało.

Wiesz, słyszałam od mądrych ludzi, że rośliny mają swoją mowę. Posłuchaj, jak ta jabłoń skrzypi, a te krzewy szepczą liśćmi. I zobacz, dają sobie gałęziami znaki... Chcesz, powiedz i ty coś do roślin. Do tej coś serdecznego. To jest goryczka. Prawda, że jakaś taka zniechęcona do wszystkiego? A do tej trawy może lepiej mówić głośno. To jest owies głuchy.

Właściwie wcale nie wiedziałam, czy tu będą naprawdę słowiańskie motywy, czy może będzie to opowieść po prostu o wsi i kulturze ludowej. Postanowiłam jednak zaufać swojej intuicji... i okazało się, że trafiłam w dziesiątkę, bo są tu płanetnicy, zmory i magia ziół, w dodatku zanim to jeszcze było modne ;)

Jest to opowieść o babci i jej małej wnuczce Kasi. Kobieta wie, że jest bardzo chora i wkrótce nadciągnie kres jej życia, jednak póki jeszcze jest czas, uczy wnuczkę tego, co wie o pachnących ziołach, zapoznaje ją z pewnym przytłoczonym pracą płanetnikiem i stara się podtrzymać we wnuczce to, co ma najpiękniejszego - fantazję.

Robić nie ma kto! - mówił płanetnik. - Z chmurami to stale harówka. Wie pani, jak się ciężko ciągnie chmurę na powrozie? A wszystko mokre, śliskie. I jeszcze z dołu, bywa, dzwonią przeciw gradom. Co to, grad zły? Aż znad Białego Morza specjalnie sprowadzany. Gdzieś go rzucić trzeba. Praca trudna. Starzy płanetnicy sił już nie mają, z roku na rok coraz ich mniej. A młodzi? Przyjdzie taki do pracy, wydaje mu się, że będzie tylko świat z góry oglądał, a kiedy zobaczy, jak tu jest, to wystarczy, chmura się o jakieś góry oprze, on już za walizeczkę i myk na ziemię.

Podtytuł tej powieści brzmi: "Rzecz czarodziejsko-naukowa". Bo w istocie, autor często powołuje się na dzieła słynnego etnografa Oskara Kolberga oraz na twórczość Kazimierza Moszyńskiego, autora monumentalnej "Kultury ludowej Słowian". Jednak nie zrażajcie się nawet, jeśli nie za bardzo lubicie motywy słowiańskie. Są one tutaj niesamowicie delikatne, nienachalne, ale jednak wyczuwalne w całej powieści. Są jak łyżka miodu w szklance ciepłej herbaty. Bez nich byłaby to nadal piękna opowieść o babci, wnuczce, poszukiwaniu samego siebie, po prostu o życiu. A z tymi motywami jest to powieść, której nie ma się ochoty kończyć i powstaje pragnienie, aby trwała jak najdłużej...

Ani ten lubczyk, ani głowa jastrzębia, ani serce jaskółcze, nic już im nie było potrzebne. Nagle, właściwie niespodziewanie zaczęła się baśń. I oboje byli zdumieni, że jest zupełnie prawdziwa.

I naprawdę, już dawno nie czytałam nic tak mądrego... Momentami machinalnie kiwałam głową ze zrozumieniem i myślami: "tak, tak to właśnie jest...". Często myśl taka pojawiała się, kiedy czytałam coś, co pozornie nie mogłoby się przydarzyć w rzeczywistości, a jednak ukazywało to, jakie prawa tą rzeczywistością rządzą... 

Mimo wszystko wierzyła, że życie jest czarodziejską opowieścią, choć czasem bardzo smutną.

Jeśli miałabym określić tę malutką, niepozorną książeczkę jednym słowem, powiedziałabym: "śliczna". Bo zwyczajnie już dawno nie czytałam nic tak ślicznego, czarodziejskiego, a jednocześnie życiowego. I zastanawia mnie tylko, dlaczego ta książka jest tak mało znana? Czy zawiniła tu okładka, która w sumie nie zwiastuje tu tak magicznej powieści? A jednak, jeśli się nad tym zastanowić, pasuje ona idealnie - zamyślony naukowiec z czapką czarodzieja na głowie. Teraz więc marzę o tym, aby tę książkę wznowiono, bo zasługuje na to, żeby poznało ją jak najwięcej osób. Ale ponieważ na razie takiego wznowienia nie ma - sprawdźcie, czy nie ma jej w Waszych bibliotekach. Naprawdę warto poszukać.


Państwowy Instytut Wydawniczy, Warszawa 1988
Liczba stron: 192
Moja ocena: 10/10

6 komentarzy:

  1. To super, że trafiłaś na książkę, która Ci się tak spodobała. :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Masz rację, okładka średnio pasuje do tego, o czym, jak piszesz, jest ta książka. Szkoda, że jest nieznana, bo wygląda na wartościową pozycję. Jednak cieszę się, że na nią trafiłaś i że ona trafiła do Ciebie, takie odkrycie książki "idealnej" jest zawsze ekscytujące :).

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzo ekscytujące :D Teraz marzy mi się, aby ktoś z branży wydawniczej też odkrył tę książkę i wydał ją w jakiś piękny sposób. Albo w jakikolwiek, byle była! Ale szanse na to są raczej marne.

      Usuń
    2. Niestety, tak to już jest z tą branżą wydawniczą, że często pomija wartościowe książki na rzecz tych, które się bardziej sprzedadzą. Ale w sumie trudno się dziwić, nikt nie robi tego charytatywnie, tylko dla zarobków ;)

      Usuń
    3. Masz rację - chociaż teraz jest taki boom na książki o tematyce słowiańskiej, że jakby dodać do tego odpowiednią okładkę, to jestem pewna, że chętni by się znaleźli ;)

      Usuń

Co, jeśli pod dnem jest coś jeszcze? "Wakacje pod morzem" Marty Bijan

Już kiedy zaczęłam czytać "Muchomory w cukrze" , wiedziałam, że odnalazłam skarb. Uczucia towarzyszące głównej bohaterce, styl aut...