czwartek, 19 sierpnia 2021

Gdy serial jest lepszy od pierwowzoru, czyli "Stulecie Winnych. Ci, którzy przeżyli" Ałbeny Grabowskiej

Jedną z książkowych zasad, jakie wyznaję, jest "najpierw książka, potem film". Czasem to jednak nie wychodzi. Tak było i tym razem, ale jestem z tego bardzo zadowolona!

O serialu "Stulecie Winnych" słyszałam już dawno temu, ponieważ moja mama obejrzała całe dwa sezony. Ja jednak nie jestem zbyt "serialowa", więc sobie odpuściłam. Aż tu pewnego wieczoru trafiłyśmy z mamą na powtórkę jednego z odcinków pierwszego sezonu (w telewizji leciały powtórki przed sezonem trzecim). Obejrzałam i się totalnie zachwyciłam. Te drewniane chaty, stroje, no i przystojny Jasiek! ;) Stwierdziłam, że MUSZĘ obejrzeć całe dwa sezony w VOD jak najszybciej, żeby zdążyć przed sezonem trzecim (i mi się to udało!).

Serial okazał się wyśmienity (zwłaszcza sezon pierwszy, mój ulubiony), więc oczywiście zapragnęłam przeczytać także całą trylogię autorstwa Ałbeny Grabowskiej. Kiedy tylko dorwałam tom pierwszy w swoje łapki (kolejki w bibliotece są bardzo długie), z niecierpliwością przewróciłam pierwszą stronę i zdziwiłam się, że akcja książki zaczyna się w momencie, w którym serial trwa już kilkanaście minut. Oczywiście wiedziałam, że będzie sporo różnic, ale po przeczytaniu całego tomu uroczyście zapewniam, że - przynajmniej moim zdaniem - serial okazał się lepszy od pierwowzoru!

Pomocniczo powiem jeszcze, że tom pierwszy kończy się dokładnie wtedy, co sezon pierwszy. A teraz wracam już całkowicie do książki.

Jest rok 1914. Na krótko przed wybuchem I wojny światowej w podwarszawskim Brwinowie na świat przychodzą dwie rudowłose bliźniaczki: Ania i Mania. Niestety ich matka umiera przy porodzie, zaś ojciec, Stanisław Winny, jakoś nie ma serca do opieki nad dziewczynkami, tym bardziej, że ma jeszcze dwoje starszych synów. Stery przejmuje matka Stanisława, Bronia, przy pomocy kuzynki zmarłej, Andzi.

Trylogia "Stulecie Winnych" jest sagą rodzinną - obserwujemy losy całej rodziny na tle wydarzeń XX wieku. A jest to rodzina duża. Dlatego trochę wadzą mi imiona bohaterów, bardzo do siebie podobne - Ania i Andzia, Kasia i Kazia, Władek i Władzia, pan Tadeusz i mały Tadzik. Podobna sytuacja miała miejsce w innej sadze rodzinnej, "Siostrach Jutrzenkach" - tam jednak po prostu nazywano dzieci imionami przodków, a dla ułatwienia z tyłu książki czytelnicy znajdą drzewo genealogiczne - tymczasem w "Stuleciu Winnych" są to bohaterowie często niezwiązani ze sobą krwią (np. brat i szwagierka), którzy żyją tuż obok siebie, no i nie ma drzewa genealogicznego.

Ciężko mi ocenić, czy akcja może kogoś "porwać" - ja wiedziałam, co się stanie, więc nie zaskoczyłam się ani razu. Mimo wszystko myślałam, że zacznę ponownie przeżywać te same emocje, może nawet bardziej - tymczasem po prostu machinalnie czytałam stronę za stroną. Ewidentnie zabrakło mi w stylu autorki tego magnetycznego "czegoś".

Jednak tym, co mnie w książce zabolało najbardziej, był brak jakiejkolwiek korekty. Te wszystkie błędy wołają po prostu o pomstę do nieba i skutecznie psują radość z lektury. Trafia się sporo niezrozumiałych zdań, np. te na stronie 8: "Sam miał czworo rodzeństwa. Jego własna matka Bronisława urodziła siedmioro dzieci, z których dwoje zmarło przy porodzie. Dwójka w osobach Romka i Władka dołączyła do małej armii Winnych razem z nim oraz Kajtkiem i Stefkiem. Potem jego żona Kasia urodziła Tadka, a niespełna rok po nim Wacusia (...)". Jakby ktoś nie zrozumiał - chodzi o to, że z siedmiorga dzieci poród przeżyło pięcioro, zaś "mała armia Winnych", do której dołącza "dwójka w osobach Romka i Władka" oraz "on (Stanisław), Kajtek i Stefek", to właśnie Roman, Władek, Stanisław, Kajtek i Stefek. Bez sensu, prawda? A Tadek i Wacuś to już synowie Stanisława. Równie dobrze można by tu dopisać od razu Jaśka, Damiana, Ignasia, Floriana oraz dzieci Kajtka i Stefka, których nie znamy z imienia, a chyba były (czy nie?).

Błędów jest dużo, dużo więcej. Rozdziały zaczynają się datami - rok 1914, 1918 itd. Tymczasem rozdziałów z datą "Rok 1930" jest aż dwa (str. 196 i 205). Kilka razy autorka zagina też w przedziwny sposób czasoprzestrzeń. Przykład pierwszy. Strona 235 - trwa festyn, jest rok 1932. Strona 241 - autorka opowiada, że Ania nie była na festynie (a jest już rozdział o roku 1934), zaś Bronia opowiada o festynie Ani. Na stronie 244 okazuje się, że jest teraz rok nie 1934, lecz 1936, bo Ania wspomina tę rozmowę przy okazji powrotu Łucji do Brwinowa. Zaś zaledwie stronę później znów jest rok 1934! Można dostać zawrotów głowy...

Przykład drugi zaginania czasoprzestrzeni. Akcja z policją - jest późny sierpień roku 1939 (str. 309: "wyszli razem na późnosierpniowe upalne słońce"). Tego samego lub może następnego dnia Jasiek wraca do domu, zamyka się w pokoju i wychodzi dopiero po 28 dniach, po czym "jakby nigdy nic" zjada śniadanie i idzie szukać pracy (str. 312), a więc już w czasie wojny. Potem okazuje się zaś, że ten sam Jasiek 1 września stoi wśród tłumu zagonionego przez Niemców (str. 328). Nijak nie da się między późnym sierpniem roku 1939 a 1 września wcisnąć 28 dni...

Pozostaje także sprawa dziwnego niemieckiego zdania. Strona 175: "Geben Sie, was Sie essen Brot auf kommen, haben". Pisownia oryginalna. Co to w ogóle znaczy? Dla mnie to była jakaś przedziwna składnia, ale dla pewności zapytałam jeszcze zaufanej germanistki i dowiedziałam się, że to rzeczywiście nie ma sensu i wygląda jak skopiowane z translatora.

Pomysł na książkę był świetny, to prawda. Serial na jego podstawie jest absolutnie zachwycający, ale książka mnie bardzo rozczarowała. Muszę przyznać, że jeszcze chyba nigdy nie widziałam tak niedopracowanej powieści. Aż musiałam sprawdzić, ile osób odpowiadało za korektę, ale nigdzie nie jest to napisane! Wychodzi na to, że korekty albo nie było wcale, albo też owa korekta odwaliła taką partacką robotę, że wydawnictwo woli udawać, że jej nie było w ogóle.

Podsumowując: serial obejrzyjcie koniecznie, a książkę tylko jeśli Wam bardzo zależy. Mi co prawda zależy, żeby przeczytać tę trylogię mimo wszystko (wypisuję sobie wątki związane z Warszawą i szukam różnic między książkami a serialem), ale to raczej nie nastąpi prędko - jak wspominałam, kolejki po "Stulecie Winnych" są w mojej bibliotece masakrycznie długie.


Tom I trylogii "Stulecie Winnych"
Data pierwszego wydania: 2014
Wydawnictwo Zwierciadło
Liczba stron: 329
Moja ocena: 4,5/10

Ci, którzy przeżyli / Ci, którzy walczyli / Ci, którzy wierzyli / Opowiadania

4 komentarze:

  1. Ja poznałam całą serię już kilka lat temu i wtedy byłam zachwycona pomysłem i zaciekawiona historią Winnych. Kiedy dowiedziałam się o serialu, ucieszyłam się. Serial całkiem mi się podobał, chociaż też miał słabsze momenty. Pomyślałam więc, że wrócę do książek i nagle się okazało, że mam podobne odczucia co Ty - książki okazały się słabsze ode serialu. Nie podobało mi się tylko, że pozmieniano losy bohaterów i niektórych w ogóle usunięto w serialowej adaptacji. Ale wiadomo, nie da się przełożyć książki 1:1 :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O, to ciekawe, że tak to odczułaś po ponownej lekturze. W sumie, ja byłam w lekkim szoku, jak zobaczyłam, ile pominięto, a ile dodano - jednak finalnie wyszło naprawdę dobrze, w pierwszym tomie te pominięte postaci nie wpływały jakoś szczególnie na fabułę. Ale nie wiem, jak jest w tomie drugim.

      Usuń
    2. Czasem ponowna lektura i obejrzenie adaptacji może wpłynąć na nasz odbiór. Mnie się nie podobało, że usunięto braci Ani i Mani, bo córka jednego z nich pojawia się potem i ma naprawdę duże znaczenie. To znaczy w serialu też ona się pojawia, ale jako córka kuzyna bliźniaczek, co mi się bardzo nie podobało.

      Usuń
    3. Hm, to o tym nie wiedziałam. Chyba nawet wiem, o kogo chodzi :) Muszę jak najszybciej dorwać te pozostałe dwie części...

      Usuń

Klimat gęsty jak żywica, czyli "Kwestia wiary" Łukasza Kucharskiego

Powieści oparte na motywach wierzeń i demonologii słowiańskiej pojawiają się na rynku jak grzyby po deszczu. Nie powiem, bardzo mnie to cies...