Do tej pory myślałam, że próby rozwikłania skomplikowanej zagadki, w połączeniu z odkryciem miejsca pochówku zmarłej osoby i podążaniem za tropami, jest domeną wyłącznie kryminałów. "Tajemnice Luizy Bein" zweryfikowały to przeświadczenie - już wiem, że się myliłam. Wystarczy tylko, jeśli zadamy sobie nieco inne pytania niż zazwyczaj, czyli nie: kto zabił i kim była ofiara, lecz: jak to możliwe, że ten zmarły w ogóle istniał?
Brzmi nieco dziwnie? Nie w sytuacji, jaką ukazała nam Renata Kosin. Na starówce warmińskiego miasteczka odkryte zostaje cmentarzysko mnichów, wśród nich zaś grób młodej kobiety. Wianek ze srebrnych róż na jej głowie świadczy o tym, że nareszcie odnaleziono Luizę Bein, dawną panią tutejszego pałacu. U jej boku odnaleziono jednak ciało chłopca - jak wykazują badania DNA, był to jej synek. Ale jak to w ogóle możliwe? Wszelkie źródła wskazują bowiem na to, że Luiza miała tylko jednego syna i dożył on sędziwego wieku, co więcej - sam założył rodzinę. Jakie tajemnice skrywała kobieta? Odpowiedzi na te pytania znaleźć pragnie Klara Figiel, studentka dziennikarstwa. Wyrusza więc do Szwajcarii, aby odnaleźć jedynego żyjącego potomka Luizy, Alexandra Beina...
Początkowo nie mogłam się wgryźć w tę książkę - zagadka wydawała mi się całkiem prosta, a postaci nie wzbudzały jakichś wielkich emocji czy ciekawości. Kiedy zaś zbliżała się sesja, na spokojnie odłożyłam tę powieść na półtora tygodnia i w tym czasie nie miałam ani jednej myśli w stylu "muszę się szybko dowiedzieć, co będzie dalej". Sytuacja zmieniła się już za połową - tropy zaczęły mi się mylić, na jaw zaczęło wychodzić coraz więcej faktów, musiałam wziąć pod uwagę coraz więcej czynników w tej skomplikowanej zagadce. Okazała się ona bowiem naprawdę mocno poplątana i wielokrotnie nie wiedziałam już, jakie może być jej rozwiązanie. Autorka stworzyła misternie utkaną historię, pełną szczegółów i interesującą. Odgadłam co prawda parę rzeczy, ale wielokrotnie zdarzało mi się myśleć w trakcie lektury, że chyba sama nigdy nie potrafiłabym wymyślić czegoś tak skomplikowanego - w pozytywnym sensie.
Czytałem, że człowiek, który płacze, ma naturalną potrzebę, żeby się przytulić. Choćby tylko do poduszki albo pluszowego misia. Jeśli chcesz, mogę posłużyć ci za misia. Albo poduszkę, jak wolisz.
Momentami niestety trochę się gubiłam. Często na raz zostaje podanych wiele szczegółów z przeszłości, mieszali mi się przodkowie bohaterów i ich losy. Parę razy musiałam zastanowić się, czy czytam o ojcu Alexa, czy też o jego prapradziadku. Gdyby na końcu umieszczono drzewo genealogiczne, to by popsuło całą zabawę związaną z poszukiwaniem zależności między tymi przodkami, więc myślę, że po prostu powinnam zasiąść do lektury z kartką papieru i sama sobie to rozrysowywać wraz z postępem akcji. Trochę żałuję, że tak nie robiłam, dlatego Wam polecam ten sposób.
Czasem miałam też wrażenie, że bohaterowie za mało pytają. Na początku wydaje się, że mają zaledwie kilka nikłych tropów, a po wieeeelu stronach zaczynają nagle mówić: "hej, przypomniałam sobie, że w szafie mam takie pudełko..." albo "niby to straciliśmy, ale zapomniałem, że mam skany" czy też "hmm, widziałam to już w muzeum, ale myślałam, że to nieważne" (nie muszę chyba mówić, że był to oczywisty trop, od którego właściwie trzeba było zacząć?). Wreszcie: bohaterowie mają w małym palcu informacje na temat wszystkich świętych (przynajmniej tak im się wydaje), i nawet nie sprawdzą ich biogramów na Wikipedii (a to też by im bardzo pomogło). Albo np. kiedy Klara widzi podejrzany samochód blisko domu koleżanki i nawet nie zapyta jej, czy wie, czyje to auto. Przez to miałam wrażenie, że bohaterowie sami sobie utrudniają rozwiązywanie zagadki.
Jednak, jak by nie było, bohaterowie dostarczyli mi trochę emocji - zwłaszcza jeśli chodzi o Alexa i to, co uważa za definicję "prawdziwego mężczyzny" i jak znacząco stracił w moich oczach, kiedy okazało się, że... No, nie będę zdradzać, ale mocno się zdenerwowałam ;)
Podsumowując: gdyby nie to, że bohaterowie sami sobie utrudniali życie, to byłoby naprawdę świetnie! Najważniejsza w tej książce jest bowiem zagadka, a jest ona naprawdę skomplikowana i pełna przeróżnych niuansów i pozornie wykluczających się wskazówek. Chciałabym umieć tak jak pani Kosin - znaleźć inspirację w jakimś zdarzeniu, opisać rzeczywiste miejsce i stworzyć z tego zagadkę, w dodatku tak misternie zaplanowaną. W tym tomie zostaje ona rozwiązana, ale autorka otworzyła sobie pewną furtkę i myślę, że z niej właśnie skorzystała w tomie drugim - bo taki istnieje. Nie omieszkam więc przeczytać także następnej części - chętnie się przekonam, czy to już wszystkie tajemnice, jakie skrywała Luiza i jej rodzina.
Tom I serii warmińskiej
Data pierwszego wydania: 2014
Wydawnictwo Nasza Księgarnia, Warszawa 2014
Liczba stron: 524
Moja ocena: 7/10
Tajemnice Luizy Bein / Kołysanka dla Rosalie
Pytanie „jak to możliwe, że ten zmarły w ogóle istniał?” rzeczywiście brzmi dziwnie. Jestem ciekawa, co wymyśliła autorka. Jeszcze nie czytałam żadnej jej książki, nawet nie wiedziałam, że taka autorka istnieje. :)
OdpowiedzUsuńHa, no to teraz już wiesz :D
UsuńLubię Autorkę, więc i ten tytuł mam w planach.
OdpowiedzUsuńA jakie książki pani Kosin Ci się najbardziej podobały?
UsuńJa, po lekturze serii "Siostry Jutrzenki" mam wrażenie, że autorka lubi jak bohaterowie utrudniają sobie życie i nie zadają podstawowych pytań ;)
OdpowiedzUsuńOoo, to ciekawe. Ja po przeczytaniu trzech tomów mam odmienne wrażenie, ale w pełni się nie wypowiem, bo zostały jeszcze dwa. Zobaczę, jak skończę całość, w ciągu dwóch tomów dużo może jeszcze się zmienić.
Usuń