niedziela, 24 września 2023

Indiana Jones w spódnicy? Marah Woolf "Berło światła"

Jestem dużą fanką Indiany Jonesa. Uwielbiam ten dreszczyk emocji, poszukiwanie zaginionych skarbów, tajemne przejścia, niebezpieczeństwa i tajemnice. Dlatego kiedy tylko przeczytałam opis powieści "Berło światła" Marah Woolf, poczułam zaintrygowanie.

Nefertari de Vesci - w skrócie Taris - oraz jej brat Malachi to arystokraci wychowani po śmierci rodziców przez wujostwo z zamku Highclere (tak, tego od "Downton Abbey"). Kiedy Malachi zapada na śmiertelną chorobę, Taris postanawia zająć się na pełen etat poszukiwaniem skarbów - grubą kasę, którą w zamian dostaje, chce przeznaczyć na alternatywne sposoby leczenia brata. Pewnego dnia dostaje propozycję współpracy od Azraela, anioła śmierci - jeśli uda się jej zdobyć berło światła, a jej brat w czasie poświęconym na poszukiwania nie umrze, Azrael ocali go od późniejszej śmierci.

Zapowiadało się naprawdę bardzo ciekawie. Jedynym zgrzytem była tu dla mnie postać anioła - jestem katoliczką i czytanie o seksownym aniele (choć co prawda pochodzącym z islamu...) zaliczającym co wieczora inną miłosną przygodę jest dla mnie dziwne. Postanowiłam jednak przymknąć na to oko i po prostu cieszyć się lekturą tak samo jak podczas gry w Heroesy, gdzie też są anioły (które co prawda nie prowadzą tam życia erotycznego) ;) Zresztą Azrael w powieści rozwija skrzydła zaledwie parę razy, na co dzień je ukrywając.

Z zaangażowaniem zabrałam się zatem za lekturę. I mogę powiedzieć od razu o plusach: jest sporo mitologii egipskiej (Ozyrys, Horus, Izyda itd.), jest trochę o bibliotekach i trochę o piramidach. Niestety, więcej plusów tu nie znalazłam, a szukałam dzielnie.

Zacznijmy od postaci. Nie polubiłam żadnej, może poza Malachim i Kimmy. Jeśli chodzi o Taris, to była ona wprost nie do zniesienia. Kobieta, która podobno wspiera wszystkie kobiety, a która na żywo do każdej podchodzi z wyższością: w końcu ona nie jest taka jak inne, bo jest piękna, seksowna, mądra, stanowcza i niezależna. Nie jest jedną z lasek rzucających się jak opętane na Azraela, a jednocześnie już po kilku dniach chętnie wzięłaby go całego (choć oczywiście jest ubolewanie "och, jaki on jest denerwujący"). No, ale ona może, inne nie. Wie, że urządzono na nią polowanie i giną kobiety winne tylko tego, że mają podobną do niej urodę, ale jak facet mówi, że ją odwiezie do hotelu (a ten facet ma supermoce i potrafi pokonać każdego demona), to od razu jest krzyk i lecą teksty pokroju "ja sama" i "nikt nie będzie mi rozkazywał". Jednego dnia próbuje uciec, bo anioł walnął pięścią w stół, rozwalił kilka rzeczy i Nefertari boi się, że dostanie rykoszetem, kilka dni później jest już mowa o bezgranicznym zaufaniu.

Co do Azraela i różnych bogów - wszyscy zachowują się jak banda rozwydrzonych nastolatków, a nie osób obdarzonych doświadczeniem liczącym sobie przynajmniej kilkanaście tysięcy lat. Aż trudno zrozumieć, jak ci wszyscy bogowie przez tyle lat nie mogli rozwiązać tak stosunkowo prostej zagadki - nawet Thot, bóg mądrości! Nie mam pojęcia, jak ktoś tak niestabilny emocjonalnie jak Azrael miał stać niegdyś na czele armii. Przecież wystarczy, że coś na chwilę wytrąci go z równowagi, a on już traci grunt pod nogami.

Następnie: tytuł serii. "Kroniki Atlantydy" - nie nastawiajcie się, proszę, na to, że ową Atlantydę ujrzycie. Berło światła stanowi dopiero jeden z trzech artefaktów potrzebnych do przywrócenia zatopionej krainy do życia. Nie cieszcie się też za bardzo, widząc mapkę Doliny Królów na początku powieści. Jest ona do niczego nieprzydatna. Do Egiptu bohaterowie lecą już właściwie pod koniec książki i odwiedzają miejsca spoza mapy. Piramid i świątyń jest tu bardzo mało. A szkoda, bo były to najlepsze fragmenty.

Kolejna rzecz: sposób poszukiwań. Taris wie, że jej brat może w każdej chwili umrzeć. Wie też, że jeśli  ten brat umrze, zanim ona odnajdzie berło, Azrael go już nie uratuje. I zamiast się zawziąć i te dwa-trzy tygodnie spędzić na intensywnych poszukiwaniach, to Nefertari zachowuje się jak na etacie: do popołudnia w bibliotece, wieczorami na obiadkach rodzinnych albo w barze z Azraelem i Horusem. Ewentualnie można było też przygotowywać z Azraelem crème brûlée. A potem jest wielki płacz, że nie zdąży. No ludzie!

I ostatnia rzecz, która w tej chwili przychodzi mi do głowy: brak pieniędzy na leczenie Malachiego. Szczerze mówiąc, trudno jest mi w ten brak środków uwierzyć. Rodzeństwo to arystokraci wychowani przez wujostwo w zamku Highclere. Taris i Malachi zamieszkują jedną z posiadłości wujostwa, cała wielka rezydencja przystosowana jest do potrzeb Malachiego, co musiało dużo kosztować. Są otoczeni przez służbę, która jest na każde ich życzenie. Są w posiadaniu bezcennych zabytków (przedstawianych jako mało warte - serio przedmioty z grobowców faraonów są tak tanią rzeczą?). Bilety na inne kontynenty nie są dla nich żadnym problemem, potrafią znaleźć się w pożądanym miejscu już następnego dnia. Wspomniane wujostwo uwielbia nasze rodzeństwo i nieba by im przychyliło. Przez całą powieść zastanawiałam się, dlaczego nie przeprowadzą się do wuja i ciotki i nie poproszą ich o pomoc finansową. Jestem pewna, że wujostwo, aby ratować Malachiego, byłoby w stanie nawet sprzedać jedną ze swoich posiadłości w celu uzyskania odpowiedniej ilości pieniędzy. No, ale wtedy Nefertari nie byłaby taka niezależna. Szczerze mówiąc, wyglądało to tak, jakby Taris bez problemu mogła zdobyć pieniądze, ale po prostu nie chciała rezygnować z pewnego poziomu życia.

Podsumowując: bardzo mało tu poszukiwań, jeszcze mniej tajemnych przejść, za to najwięcej nudnego romansu, w który jako czytelniczka nie potrafiłam się zaangażować (wielkie uczucia nie wiadomo skąd, niezrozumiałe motywy i zachowanie bohaterów). Irytujące postaci i cała masa literówek. Aż trudno uwierzyć, że korektę robiły dwie osoby, kiedy co drugą stronę widzi się zdania pokroju "Zbieram rzeczy Nefertari, pakuję ej do worka żeglarskiego". W pewnym momencie Izrafil staje się też Izraelem (przypomnijmy, że obok występuje też podobnie brzmiący Azrael). Pomieszanie z poplątaniem. Niestety, nie polecam.


Tom I serii "Kroniki Atlantydy"
Tytuł oryginału: Zepter aus Licht
Data pierwszego wydania: 2021
Tłumaczenie: Ewa Spirydowicz
Wydawnictwo Jaguar, Warszawa 2022
Liczba stron: 527
Moja ocena: 2/10


Berło światła / Pierścień ognia / Korona popiołów

4 komentarze:

  1. Po Twojej recenzji odpuszczę sobie lekturę.

    OdpowiedzUsuń
  2. Szkoda, że nie polecasz tej książki, ale ja mimo wszystko chciałabym wyrobić sobie własne zdanie na jej temat, więc może kiedyś skuszę się przeczytać :)
    Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jasne, w końcu każdy widzi pewne kwestie trochę inaczej. Czytałam dużo pozytywnych recenzji tej serii, więc może i Tobie się spodoba :)

      Usuń

Klimat gęsty jak żywica, czyli "Kwestia wiary" Łukasza Kucharskiego

Powieści oparte na motywach wierzeń i demonologii słowiańskiej pojawiają się na rynku jak grzyby po deszczu. Nie powiem, bardzo mnie to cies...