poniedziałek, 30 lipca 2018

Beata Pawlikowska "Blondynka Tao"

"Blondynka Tao" to zapis relacji z podróży po Malezji, gdzie autorka miała okazję uczestniczyć w rajdzie samochodami terenowymi Rainforest Challenge. Zawiedziony będzie jednak ten, kto spodziewa się przeczytać coś więcej o rajdzie samym w sobie, o samochodach, w ogóle o motoryzacji. Od razu uprzedzam, że choć książka to relacja z takiego rajdu, jest bardziej zapisem uczuć mu towarzyszących i relacji z jego uczestnikami niż zapisem zmagań samochodów terenowych.

Rajd ma miejsce w Dżungli Dinozaurów w prowincji Johor. Zastanawiać się można, dlaczego Beata Pawlikowska, tak kochająca wszelkie dżungle, wzięła udział w rajdzie, w którym przyroda stanowi jedynie element do pokonania na trasie terenówek. Niestety, nie dowiadujemy się tego - autorka została prawdopodobnie zaproszona przez rajdowców, Agnieszkę i Marka, są to jednak jedynie moje przypuszczenia, niepotwierdzone w książce. Nie znaczy to jednak, że Pawlikowska nie zauważa, że "coś tu nie jest tak". Pisze wprost: "Sama idea wjeżdżania ciężkim sprzętem terenowym do dżungli była zgubna, ale przed wyjazdem z Polski nie zdawałam sobie z tego sprawy. Trzeba zobaczyć sznur pięćdziesięciu pancernych samochodów ciężko dyszących na wąskim trakcie w tropikalnej puszczy, żeby to zrozumieć. A potem natknąć się na stos porzuconych metalowych puszek po oleju do silnika, plastikowe butelki po wodzie i baterie od latarek, które zostawały wśród roślin na miejscu obozowiska".

Ta książka jest po prostu dobra. Wciągająca, pełna zagadek. Z ciekawymi bohaterami (autorka dużo czasu spędza z Balkonem, Romkiem i Konikiem, ale poznaje dobrze też uczestników rajdu z innych państw) i jeszcze ciekawszymi przemyśleniami.

Znajdziemy jednak też parę minusów. Agnieszka i Marek, właściwi uczestnicy rajdu, nie zostają zbyt szczegółowo opisani. Więcej dowiadujemy się o ekipie urugwajskiej czy węgierskiej niż o nich. O Agnieszce nie wiemy tak naprawdę nic, a o Marku tylko tyle, że cały czas na kogoś krzyczał. Trochę to smutne.

Dziwny mi się również wydaje wątek pijawek. Aż nie chce mi się wierzyć, że Pawlikowska nie wiedziała wcześniej, jak wyglądają pijawki. Poza tym kilka wątków nie zostało do końca wyjaśnionych. Szkoda też, że nie ma zdjęć, w końcu to książka podróżnicza. I jeszcze jedno: dlaczego na okładce jest paw? To chyba ostatnie zwierzę, jakie powinno się na niej znaleźć.

Mimo tych kilku minusów książkę szczerze polecam. Czyta się ją fantastycznie, jest naprawdę bardzo ciekawa. Ten, kto lubi styl Beaty Pawlikowskiej, na pewno się nie zawiedzie, a ten, kto stylu tego jeszcze nie poznał, powinien zrobić to czym prędzej.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Co, jeśli pod dnem jest coś jeszcze? "Wakacje pod morzem" Marty Bijan

Już kiedy zaczęłam czytać "Muchomory w cukrze" , wiedziałam, że odnalazłam skarb. Uczucia towarzyszące głównej bohaterce, styl aut...