Mam mieszane uczucia. Z jednej strony nie mogłam się oderwać i pochłonęłam całość bardzo szybko, z drugiej chyba nie jestem gotowa na to, aby zaakceptować niektóre fakty przedstawione w tej książce. Ale od początku...
"Harry Potter i Przeklęte Dziecko", jak wskazuje nam już okładka, jest scenariuszem sztuki teatralnej Jacka Thorne'a, napisanej na podstawie oryginalnej opowieści Rowling, Tiffany'ego i Thorne'a właśnie. Sam spektakl wzbudził swego czasu wiele emocji i kontrowersji, wystarczy sobie przypomnieć oburzenie jednych, a zachwyt drugich, kiedy okazało się, że w rolę Hermiony oraz jej córki Rose wcielą się czarnoskóre osoby. Ja sama należałam do grupy pierwszej, bo według mnie trzeba było dać kogoś zbliżonego wyglądem do Emmy Watson... Potem pojawiły się zarzuty rasizmu wobec tej właśnie grupy, co jest dla mnie kompletnie bez sensu. Ale wróćmy już może lepiej do scenariusza ;) Mamy tu sformułowanie: "na podstawie oryginalnej opowieści" - a ja się pytam, co to za oryginalna opowieść? Gdzie ona jest? Bardzo mnie to zaciekawiło, niestety jednak wujek Google milczy na ten temat.
Do książki podchodziłam jak pies do jeża. Bałam się, że mi się nie spodoba, a nie chciałam kolejnego czytelniczego rozczarowania. Na szczęście jednak moje obawy okazały się płonne. Już dawno nic mnie tak nie wciągnęło! Cała akcja zaczyna się dokładnie wtedy, kiedy kończą "Insygnia Śmierci". Podczas podróży do Hogwartu Albus Severus Potter znajduje nić porozumienia ze Scorpiusem Malfoyem, synem Dracona. Ale to jeszcze nic - prawdziwego szoku doznają wszyscy, kiedy Albus zostaje przydzielony do... Slytherinu.
Mija parę lat, przyjaźń Albusa i Scorpiusa rozkwita, aż tu pewnego dnia do Harry'ego przychodzi Amos Diggory, który - usłyszawszy o tym, że Ministerstwo przejęło nielegalny zmieniacz czasu - prosi Pottera, aby pomógł mu odzyskać Cedrika. Harry, wiedząc, że to zbyt niebezpieczne, odmawia. Całą rozmowę podsłuchuje Albus, który przekonuje następnie przyjaciela, aby sami uratowali Puchona.
Jeśli po przeczytaniu "Więźnia Azkabanu" zastanawialiście się, dlaczego tak rzadko używano zmieniaczy czasu, tutaj znajdziecie odpowiedź, i to w pełni satysfakcjonującą. Czasem przeszłości naprawdę lepiej nie ruszać, bo... może być tylko gorzej ;) Czasami nawet mały gest sprawia, że cała przeszłość - czy też raczej przyszłość - się rozpada.
Scenariusz podzielony jest na dwie części. Pierwszą byłam zachwycona - no, może poza tym Slytherinem - ale druga przypadła mi do gustu już mniej. Zwłaszcza skołował mnie moment, kiedy z alternatywnej rzeczywistości bohaterowie przenoszą się nagle do prawdziwej rzeczywistości (po scenie ze Snapem). Mieli przecież wrócić do drugiego zadania Turnieju i rzucić zaklęcie tarczy... Czemu to pominięto? To się po prostu nie klei.
Tak jeszcze a propos tego Slytherinu. Miałam niemiłe wrażenie, że z przydziału do domów wyszedł jakiś wyświechtany slogan, bo przecież cechy charakteru zarówno Albusa, jak i Scorpiusa - a więc odwaga i męstwo - wskazują na Gryffindor, nie na Slytherin. Z kolei Rose, córka Rona i Hermiony, którą Tiara przydzieliła do Gryffindoru, pasuje mi właśnie do Slytherinu, a to ze względu na jej wielką ambicję i ogólnie zachowanie. Bo weźmy chociaż jej słowa: "Jestem Granger-Weasley, ty jesteś Potter - wszyscy będą chcieli się z nami przyjaźnić. Mamy wybór" - takie szukanie dobrych znajomości przy wykorzystaniu znanego nazwiska wydaje mi się wybitnie ślizgońskie.
Co do Tiary Przydziału zaś, to tu jest taka dziwna sytuacja, bo ze scenariusza wynika, że to nie nauczyciel wywołuje do niej uczniów, tylko "krąży wśród uczniów", następnie "zmierza" ku jednemu z nich, po czym - i tu największa bomba - Tiara Przydziału wkłada tiarę na głowę ucznia. Wiem, że to bez sensu, ale tam serio jest tak napisane, możecie sprawdzić.
I teraz kwestia najbardziej kontrowersyjna (jak nie chcecie spoilerów, to możecie nie czytać tego akapitu). Czy Voldemort i Bellatriks rzeczywiście mogliby mieć dziecko? Niby kiedy? Ze scenariusza wynika, że czarownica urodziła córkę przed bitwą o Hogwart, a przecież ona wtedy walczyła i mieszkała u Malfoyów. Draco nie zauważyłby, że jego ciotka zajmuje się niemowlęciem? I po co Voldemortowi dziecko? Przecież on sam wierzył, że osiągnął nieśmiertelność przy użyciu horkruksów, zajął Ministerstwo... Po co by mu był dzieciak, który być może chciałby pokonać swojego ojca w dorosłości i samemu przejąć władzę?
Tak więc jak już napisałam na samym początku, mam naprawdę mieszane uczucia. Całościowo jest bardziej na plus, ale kilka wątków jest raczej bez sensu. No i Harry zabraniający synowi spotykać się ze swoim przyjacielem, skazujący go na samotność... To też mi się nie podobało. W dodatku Cedrik, który staje się śmierciożercą? O nie! Nie Cedrik! Mimo wszystko miło było wrócić na chwilę do świata Harry'ego Pottera :) "Przeklęte Dziecko" to fajny dodatek do serii - warto przeczytać i samemu wyrobić sobie o nim opinię.
Tytuł oryginału: Harry Potter and the Cursed Child
Tłumaczenie: Małgorzata Hesko-Kołodzińska, Piotr Budkiewicz
Wydawnictwo Media Rodzina, 2016
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz