Długo zastanawiałam się, czemu właściwie lubię tę opowieść. Nie jest to przecież literatura najwyższych lotów - to powieść czasami zbyt ckliwa, zbyt cukierkowata. A jednak miło się ją wspomina. Jaka jest przyczyna? Zastanowimy się za moment - zapraszam do przeczytania mojej opinii.
Eryk Marshall przyjeżdża do małej wioski Lindsay, aby zastąpić kolegę w pracy nauczyciela. Błądząc po okolicy (w końcu oprócz spacerów nie ma tu za dużo rozrywki) odkrywa piękny, stary sad, pełen bzów i drzew obsypanych kwieciem. Jednak najbardziej zachwycające są w tym miejscu nie kwiaty, lecz dziewczyna - Kilmeny Gordon, niemowa wyrażająca swoje uczucia za pomocą muzyki i skrzypiec...
Sami pewnie przyznacie, że wszystko to brzmi bardzo romantycznie. I romantyczna jest ta historia - krótka, z piękną scenerią, skąpaną w zapachu bzów. Wszystko jest tutaj piękne - Eryk, w którym zakochują się wszystkie panny w wiosce, a także Kilmeny, która oszałamia wszystkich swoją urodą i niewinnym sercem. Nie pozostaje to bez wpływu na odczucia czytelnika - bohaterowie są niemalże bez wad, i właśnie dlatego może wydają się nam trochę papierowi. Przez to miałam wrażenie, że czytam nie o ludziach, którzy mogliby żyć naprawdę, lecz że jest to po prostu baśń o miłości.
Poezja to muzyka przełożona na słowa.
Dochodzimy już powoli do sedna sprawy - właśnie w tej baśniowości tkwi bowiem cały urok powieści. Autorka potrafi tworzyć prawdziwie bajkowy klimat - widzimy oczami wyobraźni kwiaty jabłoni, czujemy upojny zapach bzu, słyszymy melancholijną muzykę skrzypcową. Cała ta otoczka oddziaływuje na nasze zmysły, karmi nas pięknem.
Olbrzymią rolę w powieści odgrywa muzyka. Kilmeny, z racji tego, że jest niemową, wykształciła w sobie odmienny niż ludzka mowa system ukazywania swoich uczuć. Owszem, nosi przy sobie notes i coś do pisania, więc w razie czego może napisać, o co jej chodzi - ale dużo ważniejszą rolę niż to odgrywa dla niej muzyka. Biorąc do ręki skrzypce i smyczek, pozwala unieść się emocjom - gra raz wesołe, a raz smutne melodie. Emocje wypływają z niej poprzez muzykę i dlatego też, jeśli nie chce, aby ktoś odgadł, co kryje się w jej sercu, odmawia gry.
Była to ulotna zniewalająca melodia, dziwnie pasująca do pory dnia i do tego miejsca. Było w niej coś z westchnień wiatru, szeptu traw, myśli czerwcowych lilijek i uśmiechów jabłoni i wreszcie żałosna skarga kogoś, kto tęskni do wolności.
Czuję, że powieść ta nie byłaby nawet w połowie tak klimatyczna, gdyby nie pióro Montgomery. Jest to powieść nieco inna niż pozostałe tej autorki, ale i tak się broni mimo swoich wad. Nie jest to moim zdaniem dobra powieść na rozpoczęcie przygody z prozą kanadyjskiej pisarki, ponieważ nie ukazuje pełni możliwości autorki, jednak osobom, które polubiły się z jej twórczością, polecam. Nie zajmie Wam dłużej niż jeden dzień :)
Tytuł oryginału: Kilmeny of the Orchard
Data pierwszego wydania: 1910
Tłumaczenie: Ewa Fiszer
Wydawnictwo Nasza Księgarnia, Warszawa 1995
Liczba stron: 102
Moja ocena: 6,5/10
Już chyba wspominałam kiedyś, że znam część książek pani Montgomery, o niektórych tylko słyszałam, ale "Klimeny..." w ogóle nie kojarzę. Ale chętnie się skuszę, bo lubię pióro tej autorki, i nawet jeśli nie jest to książka bez wad, to myślę, że może mi się spodobać ;)
OdpowiedzUsuńTo taka miła, trochę nierealna opowiastka, mająca w sobie coś z baśniowego klimatu :) Ale jest cieniutka, więc nawet jeśli się nie spodoba, to wielkiej straty czasu tu nie ma ;)
UsuńWłaśnie takie książki ostatnio mnie kuszą, miłe, cienkie, sympatyczne. Na odstresowanie ;)
UsuńBiorąc pod uwagę takie kryteria, to powinna się sprawdzić :)
UsuńUwielbiam ksiazki Montgomery odkad przeczytalam Anie z Zielonego Wzgorza :) i reszte An. Ta kobieta potrafila stworzyc klimat. Ile nocy zerwalam na ksiazkach o Ani to juz nie zlicze, a ile lez wylalam to moje 😂😂😂 Wspaniale pioro. Montgomery zdobywa moje serca od pierwszych stron. Lubie nieraz siegnac po ksiazki proste, cieple, romantyczne ktore wywoluja lzy i smiech zarazem. Jestem bardzo ciekawa tej ksiazki :)
OdpowiedzUsuńMogę się podpisać pod wszystkim, co napisałaś! Z małą poprawką: u mnie zaczęło się od "Pat ze Srebrnego Gaju" <3 Uwielbiam powieści tej autorki, to prawdziwa mistrzyni :D
UsuńOgromnie wnikliwa recenzja, za którą serdecznie dziękuję. Baśniowość to chyba faktycznie istota tej powieści - bardzo trafnie to wychwyciłaś i ujęłaś w słowa.
OdpowiedzUsuńWłaśnie zaczynam przygodę z Emilką i zastanawiam się, czy najpierw przeczytać recenzję, czy może lepiej zostawić ją sobie na koniec, na deser. ;)
Bardzo dziękuję! Miło pomyśleć, że komuś czytanie moich recenzji sprawia przyjemność :)
UsuńAch, Emilka <3 Chyba bym Ci poleciła najpierw zapoznać się z książką, jestem ciekawa, czy po późniejszym przeczytaniu mojej opinii stwierdzisz, że zwróciłaś uwagę na te same wątki co ja. Miłej lektury!