poniedziałek, 5 sierpnia 2019

Yrsa Sigurðardóttir "Statek śmierci"

Bardzo dużo słyszy się o skandynawskich kryminałach - że znakomite, intrygujące, chłód, ciarki na plecach, trupy na śniegu i w ogóle same ochy i achy. Do tej pory jednak jakoś je omijałam, tak naprawdę to w kryminałach i thrillerach jestem początkująca i nie mam w nich praktycznie żadnego rozeznania. Teraz wreszcie się przemogłam i chwyciłam za "Statek śmierci", thriller Yrsy Sigurðardóttir, według napisu na okładce "królowej skandynawskiego kryminału" - chociaż ja tam o niej nigdy wcześniej nie słyszałam.

Tytułowym statkiem śmierci jest "Lady K", luksusowy jacht, który z powodu ogromnych długów właścicieli stał się własnością banku. Teraz konieczne jest jego przetransportowanie z Lizbony do Reykjaviku, którego to zadania podejmuje się Egir, urzędnik posiadający odpowiednie kompetencje, aby stać się członkiem załogi jachtu. Na pokład zabiera ze sobą żonę i dwie ośmioletnie córeczki, które również były z nim na wakacjach w Lizbonie (najmłodsza została z dziadkami w Islandii). Rodzina liczy na niezapomniany rejs i wspaniałą przygodę.

I owszem, statek dopływa do portu w Reykjaviku, jednak uderza z hukiem w nabrzeże, okazuje się też, że... na pokładzie nikogo nie ma. Jacht jest kompletnie pusty - gdzie podział się Egir z rodziną oraz trzech innych członków załogi? Co takiego się stało, że nagle wszyscy zniknęli?

Mnożą się wątpliwości w tej sprawie, a najwięcej ma ich ubezpieczyciel Egira, który nie chce wypłacić jego rodzicom pieniędzy, sugerując, że urzędnik upozorował katastrofę, aby wyłudzić od firmy ubezpieczeniowej pieniądze. Tą sprawą zajmuje się Thora Gudmundsdottir, adwokat z Reykjaviku, która będzie musiała udowodnić fakt śmierci Egira.

Akcja toczy się dwutorowo. Z jednej strony mamy opis tego, co działo się na statku podczas rejsu, z drugiej zmagania Thory. I choć to jeden z tomów cyklu o tej adwokat - więc powinna być ona główną bohaterką - to dla mnie była elementem zbędnym, zbyt rozwlekającym akcję, spowolniającym ją. Nie interesowały mnie wcale jej problemy z kserokopiarką, relacje ze znienawidzoną sekretarką Bellą ani kłopoty rodzinne wciśnięte na siłę i bez polotu. Wyobraźcie sobie sekretarkę, która nawet nie raczy odbierać telefonów, a w pracy rozmawia cały czas przez telefon z koleżankami albo siedzi na Allegro, licytując klocki Lego i nawet się z tym nie kryje. Dodajcie do tego ubiór kompletnie nie pasujący do pracy i chamski stosunek do pracodawczyni, a otrzymacie Bellę. Stąd moje pytanie: czemu Thora jej po prostu nie zwolni? Kurde, przecież to jej kancelaria. Z czego robić taki problem? Przecież jej wspólnik też najchętniej pozbyłby się sekretarki, a jednak tego nie robią.

Dużo bardziej interesowało mnie to, co działo się na statku, chociaż przyznam, że i ta część nie była jakoś specjalnie dobra. Skoro jest to thriller, to powinnam chyba odczuwać jakiś niepokój, najlepiej cały czas narastający, tak jak to było w przypadku "Krzyku pośród nocy" Mary Higgins Clark. A tutaj nic z tych rzeczy. Nie odczuwałam absolutnie żadnego niepokoju - w całej książce tylko dwa razy odczułam jakiś dreszczyk (sceny z zamrażarką i kontenerem). Chyba nie tak powinno być. Niemniej jednak, i tak perypetie ludzi na jachcie były dużo ciekawsze niż wątek Thory.

Prawdziwe emocje - nie dreszczyk - poczułam jeden raz. Na ostatniej stronie. Zrozumiałam wtedy, co za chwilę się stanie i czytanie o tym - i patrzenie, że jednak się nie mylę - było okropnym przeżyciem. Tak okropnym, że ta właśnie ostatnia strona wycisnęła łzy z moich oczu. Gdyby tylko cała książka była taka!... To, co się stało, było jednocześnie tak okrutne, ale i piękne, że długo o tym nie zapomnę.

Tym zaś, co skłoniło mnie trochę do myślenia, była sprawa opieki nad najmłodszą córką Egira i Lary, którą po zaginięciu rodziców opiekowali się dziadkowie. To naprawdę okrutne, że musieli tak usilnie walczyć najpierw o prawo opieki nad ukochaną wnuczką, a potem tylko o prawo widywania się z nią. Jak można w tak brutalny sposób zabrać dziadkom wnuczkę? Zwłaszcza w sytuacji, gdy syn, synowa i dwie pozostałe dziewczynki zniknęły, prawdopodobnie już na zawsze. Czy naprawdę islandzkie prawo jest tak okrutne? Ja osobiście nie wyobrażam sobie nawet sytuacji, w której zakazano by dziadkom widywania się z wnuczką tylko dlatego, że są starzy i biedni. Przecież oni nie mieli już nikogo na tym świecie. Jestem też ciekawa, jak byłoby w takiej sytuacji w Polsce. Nagle zapragnęłam jak najszybciej nauczyć się prawa rodzinnego.

Choć książka ta skłoniła mnie do refleksji i na ostatniej stronie wycisnęła z moich oczu łzy, nie jest niestety książką, która by mnie zachwyciła. To taki zwykły przeciętniaczek, ze zbyt rozwlekłą akcją, którą można by skrócić o połowę i jeszcze lepiej by na tym wyszła. Dodam też na koniec, że choć to tom szósty cyklu o Thorze, można czytać go bez znajomości pozostałych części. Szkoda, że tak średnio wyszło, bo pomysł był fajny - uwielbiam, gdy akcja dzieje się w takich miejscach odciętych od świata. Niestety tym razem nie wyszło. Ach, i jeszcze jedno: nie czytajcie tylnego skrzydełka książki, bo znajduje się tam cytat z jednej z finałowych scen. Nie cierpię takich wydawniczych spoilerów. Brr.


Tom VI cyklu o Thorze
Tytuł oryginału: Brakið
Tłumaczenie: Małgorzata Bochwic-Ivanovska
Wydawnictwo Muza, 2013
Moja ocena: 4/10


Trzeci znak / Weź moją duszę / W proch się obrócisz / Lód w żyłach / Spójrz na mnie / Statek śmierci

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Klimat gęsty jak żywica, czyli "Kwestia wiary" Łukasza Kucharskiego

Powieści oparte na motywach wierzeń i demonologii słowiańskiej pojawiają się na rynku jak grzyby po deszczu. Nie powiem, bardzo mnie to cies...