sobota, 18 grudnia 2021

O wojnie w humorystyczny sposób. Stefan Wiechecki (Wiech) "Cafe Pod Minogą"

Wyobraźcie sobie, że stoicie na gwarnym rynku - gwoli ścisłości, jest to rynek warszawski. Ale nie ten, który możecie znać z autopsji. Dzisiaj zabieram Was w podróż w czasie: do Warszawy przedwojennej. No więc stoicie już na tym rynku? To dobrze. Teraz skręćcie w jedną z przyrynkowych uliczek: na ulicę Zapiecek. Ujrzycie tam niepozorną restaurację III kategorii (jak głosi napis na szyldzie), własności Konstantego Aniołka. A jeśli zechcecie wejść do środka, napotkacie wiecznie uśmiechniętego właściciela oraz jego przyjaciół, całą ferajnę "warszawskich cwaniaczków" ;)


Powiedziałam, że zabieram Was w podróż do przedwojennej stolicy. Brzmi to bardzo interesująco i zapewne część z Was chętnie by się rzeczywiście w taką podróż wybrała, ale jest jeden mankament tej wyprawy. Przedwojenna stolica jest bowiem przedwojenna, bo niedługo potem wybucha wojna (tak, wiem, że Ameryki tym nie odkryłam), w dodatku wojna bardzo niszczycielska. I tak jest też w tej książce. Zapoznajemy się z bohaterami, kiedy jeszcze wszystko jest dobrze, ale już niedługo, za parę rozdziałów, zaczyna się wojna.

O mały figiel pulpetacji serca przez ciebie nie dostałem.

Wspomniałam już o warszawskich cwaniaczkach. Jest tu cała plejada takich bohaterów: sprytnych (ich pomysłom nie ma końca!), a jednocześnie bardzo zwyczajnych: mogę ich określić mianem: "swojskie chłopy" ;) Szczególnie dużo pomysłów mają na odzyskanie skarbu ukrytego w willi w Alei Róż. Poza tym jest szmuglowanie, nawet w trumnie (przyjaciel pana Aniołka, pan Konfiteor, prowadzi zakład pogrzebowy). Ciekawa jest także postać Murzyna Jumbo, o którym jeden z bohaterów powiedział, że to "leguralny warszawiak, chociaż w kolorze żałobnem". Trochę zgrzytało mi zrobienie z niego akcentu komediowego ze względu na kolor skóry, jednak autor ratuje sytuację - koledzy ukrywają go przed Niemcami, przebierając za wdowę, bo nie chcą, aby został przez kolor skóry uznany za gorszego, kalającego rasę aryjską.

Językowo brnie się przez tę książkę momentami ciężko: trzeba wczuć się w tę specyficzną, warszawską gwarę, której teraz już po prostu nie ma (może jedynie jakieś jej szczątki). Mimo wszystkich zalet tej powieści, nie porwała mnie ona za szczególnie (nie miałam poczucia, że muszę jak najszybciej się dowiedzieć, co będzie dalej). Ale wiecie, nie każda powieść musi taka być, a "Cafe Pod Minogą" ma klimat bardzo specyficzny, co nie znaczy, że gorszy :)

Przede wszystkim musiem coś przekąsić, bo na głodny żołądek nic mądrego się nie wykompinuje (...)

W tej powieści przeczytacie nawet o powstaniu warszawskim: nie jest ono jednak opisane w taki sposób, jak zwykle (czytaj: nacisk na cierpienie, waleczność, patriotyzm, heroizm), lecz z humorem. Cała powieść jest napisana w trochę taki komediowy sposób. Autor ewidentnie chciał, aby czytelnik dostrzegł, że nawet w najgorszych czasach zdarzają się sytuacje komiczne i wesołe - słowem, czytelnik miał się podczas lektury uśmiechnąć. I tak właśnie jest :) Tam, gdzie trzeba, znajdzie się i pora na chwilę zadumy, ale jednak w całej książce dominuje radość życia.

Momentami widać w powieści, że w czasach jej powstania nie było aż takiej świadomości społecznej na temat chociażby alkoholu. Tak samo zagadką jest dla mnie nadal sprawa "uwiedzenia" panny Karaluch przez Jumbo. Niemniej jednak, patrząc na tę powieść, aż ciężko uwierzyć, że książka opowiadająca o wojnie w tak humorystyczny sposób powstała zaledwie w 10 lat od jej zakończenia!


Tom I serii (ale historia jest zamknięta)
Data pierwszego wydania: 1957
Unia Wydawnicza Verum, Warszawa 1998
Liczba stron: 189
Moja ocena: 6/10


Cafe "Pod Minogą" / Maniuś Kitajec i jego ferajna

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Zapowiedzi książkowe na marzec

Jakoś nie idzie mi w tym roku. Zaplanowałam tyle postów, a czasu na pisanie jak na lekarstwo. Chciałam Wam jeszcze opowiedzieć o dwóch absol...