poniedziałek, 27 czerwca 2022

Klasyka science fiction. Stanisław Lem "Solaris"

Kiedy byłam w liceum, do mojej klasy chodziła pewna dziewczyna, której zdarzało się wsiąść do tego samego autobusu co mi. Nie przyjaźniłyśmy się ze sobą - zbyt odmienne charaktery - ale w pamięci utkwiła mi jedna scena, powtarzana wiele razy. Ta dziewczyna zawsze wyciągała z torebki jakąś książkę Lema i czytała ją przez całą drogę. Słowo daję, za niemal każdym razem była to inna powieść. Wiele razy zastanawiałam się, co ją tak bardzo do tego autora przyciąga, ale nigdy nie odważyłam się sama przekonać. Miałam przeczucie, że jest to coś zupełnie innego niż czytam zazwyczaj, a słyszałam, że to jednak klasyk i wymagająca lektura. I nie mam nic przeciwko klasykom, ale zazwyczaj jednak sięgam po takie, które wiem, że mogą mi się spodobać (np. powieści historyczne), a tutaj mamy science fiction, z którym nigdy nie było mi jakoś po drodze (no chyba że "Gwiezdne Wojny"...). Dopiero teraz, po tylu latach, odważyłam się na lekturę powieści Stanisława Lema (zmotywowana maratonem na Instagramie). Wybrałam zaś "Solaris"...


Planetę Solaris otacza ocean. Jednak nie jest to ocean taki, jak znamy z Ziemi, lecz galaretowata substancja, zdolna tworzyć nad swoją powierzchnią kilkusetmetrowe twory, żywa i myśląca. Ale czym właściwie ona jest? Wielkim mózgiem planety? Olbrzymią komórką? Istotą, która zatrzymała się na którymś etapie ewolucji? W jaki sposób stabilizuje tor ruchu planety? Dlaczego tworzy ogromne mimoidy i symetriady? Czy da się z nią porozumieć? Na te pytania odpowiedź próbują znaleźć naukowcy-solaryści. Wśród nich jest Kris Kelvin, który przylatuje do stacji badawczej unoszącej się nad tajemniczym oceanem. Szybko orientuje się, że coś jest na niej nie tak - nikt nie przybiega mu na spotkanie, naukowcy kryją się w swoich gabinetach i mówią niewyraźnie coś o jakichś nawiedzających każdego "gościach", a szef stacji popełnił samobójstwo. Zresztą, Kelvina wkrótce też odwiedza "gość" - sobowtór jego zmarłej żony, obdarzony nadludzką siłą...

To, co Wam zdradziłam, to naprawdę jedynie wierzchołek góry lodowej. To powieść, jakiej rzeczywiście jeszcze nigdy w życiu nie czytałam. Nie chodzi jedynie o to, że to science fiction, ale o to, jak to jest napisane i jak rozwija się akcja. [trochę jakby spoiler, ale tylko jakby] Myślałam, że dowiem się wszystkiego, że dostanę odpowiedzi na wszystkie moje pytania... O ja naiwna! ;) Czy naprawdę sądziłam, że skoro solaryści opisywani w powieści na przestrzeni ponad stu lat badali ocean, to akurat teraz wszystkie jego tajemnice zostaną odkryte? A co, jeśli pozornie udzielane odpowiedzi (np. na temat możliwości oceanu) tylko jeszcze bardziej namieszają w solarystyce? Dlaczego akurat Kris miałby zrobić coś niezwykłego? Czy naprawdę aż tak bardzo przyzwyczaiłam się do tego, że główny bohater potrafi zawsze rozwiązać wszystkie problemy? Dlaczego na końcu musi być albo szczęśliwe zakończenie, albo od razu tragedia? Co, jeśli ktoś wymyśli coś jeszcze innego, bardziej pośrodku? Czy sukces może być jednocześnie największą porażką? Nie mówię, że ekipa ze stacji nie zrobiła w tej powieści nic rewolucyjnego - teoretycznie zrobiła. Ale czy to było właściwe? [koniec tego jakby spoileru]

Człowiek wyruszył na spotkanie innych światów, innych cywilizacji, nie poznawszy do końca własnych zakamarków, ślepych dróg, studni, zabarykadowanych, ciemnych drzwi.

Ta powieść stawia nam tyle hipotez na temat Solaris, tyle jest do odkrycia... Poza tym, wymaga od czytelnika dużego skupienia - w tym science fiction mamy tyle samo science, co fiction. Jak się douczyłam, taki podgatunek nosi nazwę hard science fiction, to tak w ramach ciekawostki :) Akcja związana z Krisem jest tak samo ważna, co rozdziały opisujące nam naukę solarystyki. Momentami byłam tą naukowością nieco znużona, ale wiem, że bez tego ta powieść nie miałaby takiej głębi. I to właśnie przy czytaniu tych naukowych stron książki doświadczyłam czegoś niezwykłego, w rozdziale o tworach oceanu, o mimoidach itd. Po raz pierwszy w życiu dotarłam do granic mojej wyobraźni. Nigdy dotąd nie zdarzyła mi się sytuacja, w której mimo czytania danego opisu raz jeszcze (i jeszcze) nie potrafiłabym wyobrazić sobie tego, o czym mówi narrator. Twory oceanu były takie... niewyobrażalne, nierzeczywiste. Fazy ich wzrostu, upadku... Miałam kompletny mind blown, poczułam w tej mojej niewiedzy taką oczyszczającą pustkę. Nie umiem tego wytłumaczyć, ale to dotarcie do granic mojej wyobraźni było właśnie takie oczyszczające, tak jakbym dopiero zdała sobie sprawę z istnienia tychże granic. Ale pewnie taki był właśnie zamysł autora. Zresztą, z tym samym problemem borykali się bohaterowie powieści...

(...) nie chcemy zdobywać kosmosu, chcemy tylko rozszerzyć Ziemię do jego granic. Jedne planety mają być pustynne jak Sahara, inne lodowate jak biegun albo tropikalne jak dżungla brazylijska. Jesteśmy humanitarni i szlachetni, nie chcemy podbijać innych ras, chcemy tylko przekazać im nasze wartości i w zamian przejąć ich dziedzictwo. Mamy się za rycerzy świętego Kontaktu. To drugi fałsz. Nie szukamy nikogo oprócz ludzi. Nie potrzeba nam innych światów. Potrzeba nam luster. Nie wiemy, co począć z innymi światami. Wystarczy ten jeden, a już się nim dławimy.

I z tym cytatem Was zostawiam. "Solaris" było niesamowicie inne, inne niż wszystko, co czytałam do tej pory. Może i Wy się odważycie na jego lekturę.


Data pierwszego wydania: 1961
Wydawnictwo Literackie, Kraków 2018
Liczba stron: 337
Moja ocena: 8/10


Książkę przeczytałam w ramach maratonu #tryscifi u @pani_jezi0ra, @brave.book, @zarzyczka_reads i @zpiorem.

4 komentarze:

  1. Jakoś nie mogę się do Lema przekonać.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Rozumiem, myślę, że nie każdy się odnajdzie w jego twórczości, jak to ogólnie w książkowym świecie bywa :) Nie każdy lubi to samo i to też jest okej :)

      Usuń
  2. Świetna recenzja! Od razu przypomniałam sobie jak mnie przed laty oczarowało "Solaris"! ♥
    Ale niestety, od tego czasu nie przeczytałam żadnej książki Lema - mimo roku Lema! Każdego roku obiecuję sobie powrót i jakoś się nie udaje... Ale za to był Zajdel, więc klasyka fantastyki obecna. :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję :) Ja mam tak samo z Aleksandrem Dumasem - zachwycili mnie już ładnych parę lat temu "Trzej muszkieterowie", zaczęłam drugi tom, ale musiałam oddać do biblioteki (skończyły mi się prolongaty) i od tej pory już do tego autora nie wróciłam...

      Usuń

Literackie podróże: Lipce Reymontowskie. Wyprawa śladami "Chłopów" Reymonta

Po tegorocznym zachwycie, jakim okazali się "Chłopi" Reymonta (recenzja tutaj ), po prostu musiałam pojechać do Lipiec - położonyc...