Podobno tylko krowa nie zmienia zdania. Z reguły jest tak, że nawet jeśli jakąś powieść czytałam w latach wczesnonastoletnich (koniec podstawówki, początek gimnazjum) i mi się podobała, to mogę zaufać swoim gustom czytelniczym i po ponownej lekturze nie jestem ani odrobinę rozczarowana. Mogę wręcz wtedy z dumą stwierdzić: "Zawsze wiedziałam, jakie książki są dobre!". Nie mam tak, że uwielbienie dla jakiejś serii wspominam ze wstydem czy zażenowaniem. Jeśli coś pokochałam, to prawdopodobnie pokochałam to już na całe życie.
Tak też jest z Jeżycjadą. Pokochałam ją, kiedy miałam trzynaście lat, i kocham ją do dzisiaj. Ale nigdy nie było to ślepe uwielbienie dla wszystkich jej tomów, jeśli już, to raczej dla serii jako całokształtu. Tak jak od pierwszej lektury zapałałam wierną miłością do "Brulionu Bebe B." (scena z koszulą!) czy "Opium w rosole" (zakochana z wza-jem-no-ścią!), tak samo od zawsze nie cierpiałam "Kalamburki" i "McDusi". A jednak "Język Trolli" przeczytany po raz pierwszy bardzo (!) mi się podobał - teraz zaś przy czytaniu tylko zgrzytałam zębami.
Tak Józef Pałys nauczył się sekretu prawdziwie udanej konwersacji: jak najmniej mówić, jak najwięcej słuchać i zadawać właściwe pytania.
Pierwszy zgrzyt: główny bohater. Na pierwszym planie pojawia się nie tajemnicza Trolla z okładki, lecz... dziewięcioletni Józef Pałys, zafascynowany czternastoletnią Trollą introwertyk. I to by miało sens, gdyby była to fascynacja czysto kumpelska - takie dzieciaki często są wpatrzone w "tych starszych" nastolatków jak w obrazek i Trolla mogłaby być dla Józinka naprawdę fajnym wzorcem. Szybko jednak uczucie młodego Józefa przenosi się ze strony fascynacji czysto kumpelskiej w typowo damsko-męską, uczuciową. Za Chiny nie mogłam o tym czytać bez zgrzytania zębami - nie wiem, co taka relacja miała na celu (ze strony Józinka - bo Trolla faktycznie traktuje go tylko jak fajnego smarka, którego tarmosi za włosy). Tymczasem dziewięcioletni Józinek momentami miewa przemyślenia godne własnego stetryczałego dziadka Ignacego, by chwilę później przypomnieć wszystkim, jaki w gruncie rzeczy jest jeszcze niedojrzały. Rozumiem, że młody Józinek miał stanowić lustro dla świata dorosłych, pokazać w krzywym zwierciadle ich przywary, przypomnieć, że dzieci rozumieją więcej, niż myślimy - ale mimo wszystko wyszło to bardzo kulawo.
Kolejne tomy Jeżycjady to kolejne historie miłosne. Wyjątkiem była dla mnie zawsze "Ida sierpniowa", w której wątek sympatii dla płci przeciwnej w ogóle nie dominuje, a raczej służy pokazaniu przemiany bohaterki - tego, jak niepewna była kiedyś, i tego, jak zupełnie inaczej ludzie patrzą na nas, kiedy postanawiamy rozkwitnąć. Tutaj Małgorzata Musierowicz mogła napisać kolejną wcale nie miłosną historię - mogła to być właśnie powieść o tym, jak zmienia się postrzeganie przez Józinka pewnych rzeczy, jak nabiera empatii do innych. Nic takiego jednak się nie dzieje, wszystko zostaje pochłonięte przez widmo miłości dziewięciolatka. I przez ciągnący się przez pół książki korek ;)
Jej głos był elektryzujący: niski, miły, mocny i jakby żartobliwy - czuło się, że wirują w nim drobiny śmiechu, jak błyszczące kryształki cukru zamieszane w herbacie.
Książka ma niby prostą fabułę: Józinek poznaje niesamowitą, wspaniałą Staszkę Trollę, która zaczyna fascynować go swoją innością. I tajemniczością - Trolla nosi wściekle zielony kapelusz, którego odmawia ściągać nawet na lekcji (swoją drogą, to strasznie głupie, dlaczego opiekuni dziewczynki nie powiedzieli wychowawczyni nic o powodach takiego zachowania, tylko robili z kadry nauczycielskiej idiotów na oczach połowy szkoły?). Trolla ma też równie niesamowitą co ona sama rodzinę - jej szwagier jest Murzynem (Afroamerykaninem - wybierzcie to, co jest dla Was neutralne), takim stereotypowym - dredy, kapela w garażu, luźne podejście do życia, łamana polszczyzna. Jak rozumiem, Borejkowie mieli zostać pokazani jako otwarci, tolerancyjni ludzie, a seria miała stać się bardziej multikulti. Niemniej jednak, takie stereotypowe wyobrażenie osoby innej rasy zadziałało jednak moim zdaniem raczej na niekorzyść książki - w końcu nie każdy Afroamerykanin kocha jazz i reggae, tak samo jak nie każdy Polak kocha pić wódkę - prawda?
Zapytacie może, jakim cudem ta książka tak bardzo mi się spodobała, kiedy miałam trzynaście lat? Co mnie w niej wtedy urzekło? Odpowiedź jest prosta - był to czas powolnego odkrywania przeze mnie lektury o nieco cięższym kalibrze - to wtedy np. przeczytałam "Poczwarkę" Terakowskiej, traktującej o dziecku z zespołem Downa, która to lektura bardzo mną wstrząsnęła. "Język Trolli" też wpisywał się dla mnie w ten nurt - mowa tu nie tylko o tajemnicy Trolli (której Wam oczywiście nie zdradzę), ale też o wątku nieplanowanej ciąży. Była to moja pierwsza lektura poruszająca taki temat - i podoba mi się to, że rodzina dziewczyny nie potępia jej, a staje murem w jej obronie. Wiadomo, pojawia się i smutek, pytanie, co teraz (raczej normalne reakcje dla większości osób w przypadku takiej wielkiej, nieplanowanej zmiany), ale najważniejsze, że wszyscy chcą tę dziewczynę wesprzeć. I tu jednak pojawia się pewien zgrzyt - mamy niby dobrze opisane starcie przyszłego ojca z pewnym członkiem rodziny dziewczyny, ale pojawia się tam wątek rozmowy na temat planowania rodziny (absurdalne, że pada to z ust chłopaka, który przyłożył się do sytuacji w równym stopniu co jego dziewczyna, niemniej ciekawy temat został poruszony). I odpowiedź tego członka rodziny stanowi właśnie ten zgrzyt, bowiem ogranicza się on do powtarzania słowa "seks" - morał jest taki, że powtarzanie tego słowa nic nie da, nic nie poprawi. No tylko, tak jakby, nie chodzi o powtarzanie tego słowa, tylko o pełniejszą rozmowę. Tu stwierdzono, że rozmowa na ten temat i tak nic nie da. Więc fajnie, że dziewczyna została od razu wsparta, szkoda tylko, że stwierdzono, że nie ma po co rozmawiać na ten temat. Jak miałam trzynaście lat, to tego niuansu nie zauważyłam.
Na koniec (bo i tak post jest już długi) jeszcze raz uboleję tylko nad tym, że kazano się Józinkowi zakochać. I że zniszczono fajną relację, która pojawiła się w jednej z wcześniejszych części, to naprawdę miało potencjał - takie dwie skrajności. Myślę, że dużo bardziej niż z książki o zakochanym, małym Józinku ucieszyłabym się z historii miłosnej Laury (takiej z prawdziwego zdarzenia) albo nawet jej rówieśniczki - Ulki Kołodziejanki (byłby to też powrót do bohaterów z "Szóstej klepki", bo nadal wypieram to, że Baltona to Bobcio). Ach, marzenie! A tymczasem - pozostaje mi jedynie częściej pomijać ten tom w moich powtórkach jeżycjadowych.
Szósta klepka / Kłamczucha / Kwiat kalafiora / Ida sierpniowa / Opium w rosole / Brulion Bebe B. / Noelka / Pulpecja / Dziecko piątku / Nutria i Nerwus / Córka Robrojka / Imieniny / Tygrys i Róża / Kalamburka / Język Trolli / Żaba / Czarna polewka / Sprężyna / McDusia / Wnuczka do orzechów / Feblik / Ciotka Zgryzotka
"Tymczasem dziewięcioletni Józinek momentami miewa przemyślenia godne własnego stetryczałego dziadka Ignacego, by chwilę później przypomnieć wszystkim, jaki w gruncie rzeczy jest jeszcze niedojrzały" - TAK! Swoją drogą, z Józinka autorka robi takiego drugiego starego Ignacego, nie tylko w tej książce, ale i w kolejnych, kiedy jego rozkminy (bo przecież nie słowa, wszak on ten małomówny) brzmią jak rozmyślania zgryźliwego dziadka, a nie młodego chłopaka.
OdpowiedzUsuńTak bardzo się zgadzam z Twoimi przemyśleniami na temat tej książki. Mnie przy pierwszej lekturze coś nie grało, ale jeszcze nie wiedziałam dokładnie co, kiedy wróciłam do "Języka Trolli" po latach, już wiem. Swoją drogą, wkurzające jest to, że wątek tej dziwnej miłości został przez autorkę pociągnięty na kolejne tomy...
Oj tak, ta książka niby jest okej, ale coś w niej nie gra i dopóki człowiek nie zrozumie, co dokładnie go tam w środku po lekturze drapie, to powieść naprawdę może się podobać. Tak przynajmniej było u mnie.
UsuńMam wrażenie, że obaj wnukowie mają w sobie coś z dziadka. Józinek jest momentami takim stoikiem, za jakiego sam siebie uważa Ignacy, a młody Ignaś pozuje na oczytanego inteligenta, myślę, że nawet można by go było tak nazwać, ale dopiero, jak sam zaczął odkrywać literaturę, a nie czytać ślepo tylko to, co czyta dziadziuś.