niedziela, 9 września 2018

J. K. Rowling "Harry Potter i Komnata Tajemnic"

Zarówno książki, jak i filmy o Harrym Potterze, młodym czarodzieju, naprawdę uwielbiam. Przyznaję - najpierw oglądałam filmy, da się to jednak usprawiedliwić faktem, że gdy wyszły ekranizacje, byłam jeszcze za mała, aby przeczytać jakąkolwiek książkę, która byłaby grubsza niż dwadzieścia stron. Przyznaję również, że część druga przygód Harry'ego do dzisiaj pozostaje moją ulubioną.

W tym tomie jest już bardziej tajemniczo i groźnie niż w pierwszym. Zagadka zostaje wprowadzona dużo, dużo wcześniej, to wokół niej toczy się większa część akcji. Harry wraca na drugi rok do Hogwartu, Szkoły Magii i Czarodziejstwa, zaczynają się tam dziać jednak straszne rzeczy. Ktoś otwiera legendarną Komnatę Tajemnic w Hogwarcie i wypuszcza z niej potwora, który napada na osoby wywodzące się z niemagicznych rodzin. Legenda głosi, że Komnatę otworzyć może tylko dziedzic Slytherina, jednego z czterech założycieli szkoły, jednak nikt nie wie, kto nim jest, gdzie znajduje się Komnata ani też czym właściwie jest ów potwór. Zaatakowane osoby nie mogą niestety odpowiedzieć na to pytanie, ponieważ zostają spetryfikowane, czyli zamienione w żywe posągi...

Nie da się ukryć, że tematyka zaczyna być coraz mroczniejsza. Nadal jednak mamy tu mnóstwo humoru, czytałam z uśmiechem na ustach. Ten humor to coś, co w serii o Harrym wprost uwielbiam, niektóre sceny po prostu rozwalają.

Cała książka jest naprawdę bardzo, bardzo dobra, wręcz świetna, jednak, jak wspominałam wcześniej, jestem szczególnie przywiązana do filmu - znam go niemal na pamięć - i mimo woli porównywałam go z książką. I niestety muszę przyznać, że w filmie dwie rzeczy wyszły lepiej niż w książce. Po pierwsze, Jęcząca Marta. W filmie wymiata, a tu jest po prostu fajna. Po drugie, scena kulminacyjna (kto czytał albo chociaż oglądał film, ten wie, o którą mi chodzi). W filmie za każdym razem robię wielkie oczy i wstrzymuję oddech, a tutaj... szast-prast i po krzyku. Bum. Koniec. Nawet nie zaczęłam się bać. Wiem, że to miała być recenzja książki, a nie porównanie z filmem, ale po prostu musiałam o tym wspomnieć.

Więc wracając już naprawdę do książki - polecam z całego serca. Jest świetna. Fantastyczna. I gwarantuję, że się nie zawiedziecie, bo poza tymi dwoma minusami, jakie znalazłam (a pewnie nie byłoby ich, gdyby nie powstał film), jest po prostu rewelacyjna!



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Co, jeśli pod dnem jest coś jeszcze? "Wakacje pod morzem" Marty Bijan

Już kiedy zaczęłam czytać "Muchomory w cukrze" , wiedziałam, że odnalazłam skarb. Uczucia towarzyszące głównej bohaterce, styl aut...